To efekt ustaleń podczas środowego spotkania Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem. Było to już drugie w tym tygodniu spotkanie głowy państwa i szefa rządu. Prezydent i premier już wcześniej doszli do porozumienia, że na ceremonii podpisania Traktatu Reformującego UE 13 grudnia w Lizbonie będą wspólnie, pod przewodnictwem prezydenta, reprezentować Polskę. Kwestią sporną pozostawał jednak udział prezydenta w piątkowym posiedzeniu Rady Europejskiej w Brukseli. We wtorek Tusk powiedział dziennikarzom, że prezydent zadeklarował podczas ich poniedziałkowej rozmowy, że albo pojedzie na ceremonię podpisania Traktatu i na unijny szczyt w Brukseli, albo "nigdzie". Przedstawiciele rządu przekonywali zaś w mediach, że posiedzenie Rady Europejskiej w Brukseli będzie poświęcone sprawom wewnętrznym i sprawiedliwości, które są w gestii rządu, dlatego byłoby właściwe, by polską delegacją kierował premier. W środę przed południem Lech Kaczyński spotkał się z premierem w Pałacu Prezydenckim, aby omówić skład polskiej delegacji w Lizbonie i Brukseli. Po rozmowach prezydencki minister Michał Kamiński poinformował w komunikacie przesłanym PAP, że prezydent "nie przewiduje swojej obecności" podczas szczytu w Brukseli. Później Kamiński wyjaśniał dziennikarzom, że prezydent podjął taką decyzję, bo nie chciał "komplikować polskiej pozycji" na arenie międzynarodowej. - Prezydent nie chciał, aby tak ważna rzecz, jaką jest szczyt Unii Europejskiej, była jakimkolwiek asumptem do (...) nieprzyjemnych dla państwa polskiego przepychanek - podkreślił prezydencki minister. Jak mówił, Lech Kaczyński zawsze dbał o to, by Polska "była ważna na świecie, żeby odnosiła sukcesy" i również teraz dba o to, by "interes Polski nie ucierpiał z powodu jakichkolwiek wewnętrznych kłopotów, czy konfliktów, które w naszym kraju występują". Z kolei Tusk pytany o rezultat spotkania z Lechem Kaczyńskim ocenił, że zwyciężył zdrowy rozsądek, a nie ten, czy inny polityk. "Zdrowy rozsądek podpowiada, aby w pracach Rady Europejskiej uczestniczył premier, bo to on de facto może podejmować wiążące decyzje" - powiedział Tusk dziennikarzom w środę na pokładzie samolotu w drodze do Paryża. - Ustaliliśmy taki przebieg dwóch najbliższych dni, który jest dobry dla Polski i który jest dobrym precedensem na przyszłość - oświadczył premier. Dodał, że "być może prezydent nie ma pełnej satysfakcji". "Ja to rozumiem, ale ważne, że wyszliśmy z tego pierwszego zakrętu" - zaznaczył. Tusk ocenił, że to nie było łatwe, bo prezydent, kiedy premierem był Jarosław Kaczyński, "przyzwyczaił się do innego typu korelacji". - Ale sytuacja się trochę zmieniła i dzisiaj odpowiedzialność za pracę na poziomie Rady Europejskiej przejmuje rząd i premier - oświadczył Tusk. Zadowolona z kompromisu między prezydentem i premierem jest Platforma Obywatelska. Szef klubu PO Zbigniew Chlebowski ocenił, że "dobry znak" i "dobra oznaka" współpracy Lechem Kaczyńskim i Donaldem Tuskiem w przyszłości. Z kolei zdaniem sekretarza klubu PiS Krzysztofa Tchórzewskiego, postawa prezydenta pokazuje, że w imię racji stanu, "nie chce kontynuować wojny". "To co dzieje się w tej chwili, to spychanie prezydenta w ramach polityki zagranicznej, to szkodzi Polsce, zawęża front naszego działania zewnętrznego, to nie jest dobre" - podkreślił w rozmowie z dziennikarzami Tchórzewski. Wiceszef klubu LiD Marek Borowski ocenił, że dobrze się stało, że prezydent i premier zdołali się porozumieć w kwestii wyjazdu na szczyt UE do Brukseli, jednak - jego zdaniem - ten spór powinien być załatwiony dyskretnie. - Tego rodzaju sprawy w ogóle nie powinny być wyciągane na światło dzienne. Donald Tusk zaczął o tym opowiadać publicznie, a gazety oczywiście wzięły to na czołówki. Za chwilę przeczytamy o tym w gazetach zagranicznych i jedyna wiadomość o Polsce będzie taka, że prezydent z premierem kłócą się o to, kto ma jechać i gdzie siedzieć - powiedział Borowski. Prezydent poleciał do Lizbony w środę późnym popołudniem. Premier uda się do Lizbony wieczorem, prosto z Paryża, gdzie złożył w środę kilkugodzinną wizytę.