"Obiecałem, że będę interweniował, aby bronić narodu przed niebezpieczeństwami, i tak właśnie uczyniłem" - powiedział Mursi do swoich zwolenników zgromadzonych przed pałacem prezydenckim w Kairze. Wiec zwołało Bractwo Muzułmańskie, z którego Mursi się wywodzi. Prezydent zapewnił, że pracuje nad zapewnieniem społecznej i gospodarczej stabilności oraz wymienialności przedstawicieli władzy. "Istnienie opozycji mnie nie martwi, ale musi być ona rzeczywista i silna" - podkreślił. Trwające obecnie protesty to jego zdaniem skutek spisku "wrogów z zagranicy i kilku przedstawicieli starego reżimu, którzy nie chcą, by Egipt stanął na nogi". W tym samym czasie na kairskim placu Tahrir odbywał się masowy protest tysięcy przeciwników Mursiego (w tym środowisk liberalnych i świeckich), którzy wydanie dekretów znacznie zwiększających kompetencje islamskiego prezydenta przyjęli z niepokojem. Demonstranci domagali się ustąpienia Mursiego i oskarżali go o przeprowadzenie zamachu na władzę. "Mohammed Mursi Mubarak" - głosił jeden z transparentów, sugerując, że obecny szef państwa idzie w ślady swego autorytarnego poprzednika, Hosniego Mubaraka. Inny plakat przedstawiał Mursiego z maską faraona Tutenchamona. Skandowano: "Lud chce obalić reżim", a niezależny dziennik "Al-Masri al-Jum" na pierwszej stronie zamieścił nagłówek "Mursi - tymczasowy dyktator". W ulicy wiodącej od Tahrir do parlamentu i budynków rządowych policja potraktowała demonstrujących gazem łzawiącym; niektórzy demonstranci wprost na bruku rozpalili małe ogniska - podaje Reuters, powołując się świadka. W wielu miastach w piątek odbyły się demonstracje przeciw ostatnim decyzjom prezydenta. W Aleksandrii, gdzie rannych zostało 12 osób, a także w Suezie i Port Saidzie demonstranci atakowali siedziby rządzącej Partii Wolności i Sprawiedliwości, utworzonej przez Bractwo Muzułmańskie. Jak pisze agencja dpa, gniew protestujących wymierzony jest nie tylko w prezydenta, ale również w przewodniczącego Bractwa, Mohammeda Badię zwanego Murszidem. Przeciwnicy Badii porównują jego rolę w Egipcie po obaleniu Mubaraka do tej, jaką w Iranie pełni ajatollah Ali Chamenei. W proteście przeciw przeforsowanym dekretom do dymisji podał się prezydencki doradca ds. demokratyzacji, chrześcijanin Samir Morkos. Decyzje Mursiego "zaskoczyły mnie, nie zostały ze mną skonsultowane" - powiedział. Zaniepokojenie sytuacją w Egipcie wyraziła - poprzez swego rzecznika - Wysoka Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka. W czwartek prezydent wydał dekrety, które znacznie rozszerzają jego prerogatywy. Na ich mocy żaden organ, nawet sąd najwyższy, nie może unieważnić decyzji szefa państwa do czasu ukończenia prac nad nową konstytucją (co nastąpi najpewniej w połowie lutego). Wszystkie decyzje prezydenta są ostateczne i nie przysługuje od nich apelacja. Jeden z dekretów nakazuje powtórne przeprowadzenie procesów wysokich urzędników z ery Mubaraka, inny uniemożliwia rozwiązanie zdominowanego przez islamistów Zgromadzenia, które pracuje nad nową konstytucją, i daje mu więcej czasu na zakończenie prac. Z prac nad nową ustawą zasadniczą zrezygnowali przedstawiciele środowisk liberalnych i świeckich.