Globalny kryzys finansowy spowodował, że gospodarka Łotwy skurczyła się w tym roku o około 20 proc., a kraj znalazł się na skraju bankructwa. Aby uniknąć upadłości i otrzymać dodatkowe wsparcie z Unii Europejskiej oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) władze w Rydze muszą dokonać radykalnych cięć budżetowych, sięgających 500 mln łatów (ponad 700 mln euro). Cięcia m.in. o dalsze 20 proc. obniżą pensje pracowników sektora budżetowego. Emerytury będą niższe o 10 proc., a inne wydatki budżetowe ograniczone o 40 proc. Najbardziej poszkodowani czują się nauczyciele, którzy jak twierdzą - stracą nawet połowę swych dochodów. - To decydujący czas dla naszego kraju i nie mamy zbyt wielu wyborów. Łotwa znalazła się na skraju bankructwa i możemy go jedynie uniknąć poprzez radykalne zmniejszenie wydatków publicznych - powiedział Dombrovskis. Według niego inne rozwiązania wymagałyby jeszcze większych cięć budżetowych, co mogłoby mieć konsekwencje w postaci napięć społecznych. Szef łotewskiego rządu podkreślił, iż zdaje sobie sprawę, jakie ryzyko dla polityka niosą takie działania, ale zaznaczył jednocześnie, że tylko takie rozwiązania mogą zapobiec załamaniu się państwa. - Wiem, iż nie mogę wam obiecać, że jutro w południe będzie dobrze, ale wiem też, że podejmuję wszelkie możliwe wysiłki, aby powstrzymać upadek Łotwy - dodał. W ramach protestu przeciw tak ostrym krokom premiera Dombrovskisa podał się w środę do dymisji minister zdrowia Ivars Eglitis. "Jako lekarz i specjalista ds. służby zdrowia nie mogę tego zaakceptować" - napisał w oświadczeniu. Premier przyjął rezygnację. Skomentował, że Eglitis "wybrał łatwiejszą drogę" w czasie, gdy Łotwa potrzebuje pilnych reform. W obliczu drastycznych środków, ratujących kraj przed bankructwem, Łotysze zachowują spokój. Pierwsze demonstracje przeciw cięciom w budżecie zapowiedziano na 18 czerwca.