Ubiegający się o nominację Partii Demokratycznej, 74-letni senator z Vermont Bernie Sanders, zdobył w New Hampshire 60 proc. głosów, natomiast jego rywalka, była sekretarz stanu Hillary Clinton 38,4 proc. Z kolei Donald Trump uzyskał wśród republikańskich wyborców wynik na poziomie 35,1 proc., pokonując m.in. Johna Kasicha (15,9 proc.), Teda Cruza (11,6 proc.), Jeba Busha (11,1 proc.) i Marco Rubio (10,6 proc.). "Dziewięć miesięcy temu zaczynaliśmy naszą kampanię właśnie tu, w Granitowym Stanie. Nie mieliśmy struktur. Nie mieliśmy pieniędzy. I postanowiliśmy zaatakować najpotężniejsze organizacje w Stanach Zjednoczonych" - wspominał Bernie Sanders po ogłoszeniu wstępnych wyników. New Hampshire wysyła pozostałym stanom jasny sygnał: mamy dość obecnego układu. Chcemy wymiany elit. Oczywiście, zwolennicy obu tych kandydatów wyobrażają sobie tę zmianę zupełnie inaczej: Wyborcy Donalda Trumpa odrzucają polityczną poprawność, dzielenie włosa na czworo, waszyngtońską nowomowę. Chcą lidera, który rozprawi się z "nierobami", nielegalnymi imigrantami i terrorystami. Żadnych półśrodków. Żadnych negocjacji. Z kolei wyborcy Berniego Sandersa chcą sprawiedliwości społecznej, rozumianej jako pozbawienie absurdalnych przywilejów 1 proc. najbogatszych Amerykanów. Chcą, by banki i Wall Street ponieśli konsekwencje kryzysu ekonomicznego, do którego doprowadzili. Oczekują, że państwo zapewni swoim obywatelom opiekę zdrowotną, ochronę praw pracowniczych i edukację. Trump obiecuje rozprawić się z wrogami Ameryki przy użyciu wszelkich możliwych środków ("Zbombarduję im d...ska" - to o Państwie Islamskim). Zapowiada, że wygra z Chinami w handlu. Sanders nie chce, by Stany były stróżem światowego porządku. Był przeciwko wojnie w Iraku (a za młodu przeciwko wojnie w Wietnamie). Chce, by Ameryka wzorowała się na państwach skandynawskich, jeśli chodzi o rozwiązania prospołeczne. Dziś nie jest już absurdalną możliwość, że to właśnie te dwie wizje zderzą się w listopadowych wyborach prezydenckich. Gdy poparcie Sandersa i Trumpa było jednocyfrowe, komentatorzy nie mieli wątpliwości, że socjalista i miliarder-celebryta mają zerowe szanse na nominację. O obu napisano tysiące krytycznych artykułów. "Rasistowski, seksistowski demagog Donald Trump właśnie wygrał prawybory w New Hampshire. Naprawdę" - dramatyzuje serwis Huffington Post. "Demokraci będą szaleni, jeśli nominują Sandersa" - to z kolei komentator "Washington Post". Ale tak to już w czasach kryzysu bywa, że elity swoje, a społeczeństwo swoje. Jednak obaj jeszcze nominacji nie zdobyli. To dopiero początek całego procesu wyborczego. Dla jego dalszego przebiegu ważne jest również to, co w New Hampshire wydarzyło się na kolejnych miejscach. Sztab Hillary: Spokojnie, wszystko pod kontrolą Hillary Clinton przegrała o ponad 20 punktów procentowych. Jednak otoczenie byłej sekretarz stanu zapewnia, że droga do nominacji jest otwarta. Do mediów wyciekł mail wysłany przez menedżera sztabu wyborczego Clinton, Robby'ego Mooka, do pracujących przy kampanii. "Wiele stanów o dużej liczbie delegatów (w prawyborach wybiera się delegatów, którzy na konwencji krajowej wskażą danego kandydata - przyp. aut.) to stany o wysokim nasyceniu mniejszościami. Stany takie jak Teksas, Georgia, Alabama, Illinois i Floryda. To będzie bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe, by Demokrata zdobył nominację bez poparcia Afroamerykanów i Latynosów. Wysokie notowania Hillary w tych grupach są powszechnie znane. Hillary utrzymuje dwukrotną przewagą nad senatorem Sandersem wśród mniejszości etnicznych" - uspokaja sztabowców Robby Mook. Jednak nie wszystkim Afroamerykanom i Latynosom podoba się traktowanie ich jak maszynki do głosowania, czemu dają wyraz w mediach społecznościowych. Tym bardziej, że to Bill Clinton zamknął w więzieniach miliony czarnoskórych Amerykanów w związku ze swoją polityką antynarkotykową. Za kratkami masowo zaczęli lądować m.in. młodzi palący marihuanę. Ale tezy Mooka są prawdziwe - Clinton rzeczywiście utrzymuje bezpieczną przewagę wśród mniejszości. Pytanie, jak Bernie Sanders wykorzysta falę wznoszącą ("momentum" - jak mówią Amerykanie) po prawyborach w New Hamshire. Trump wciąż bez głównego rywala Za plecami Donalda Trumpa, który utrzymuje największe poparcie wśród republikańskich wyborców, doszło do kolejnych przetasowań. Zwycięzca prawyborów z Iowa, senator Ted Cruz z Teksasu, tym razem nawet nie nawiązał rywalizacji z miliarderem. Marco Rubio, który również zabłysnął w Iowa (był tuż za Trumpem) i który przez kilka dnia piął się w sondażach w górę, z New Hampshire wyjeżdża mocno poobijany; stało się tak za sprawą nieudanej debaty w tym stanie, gdzie powtarzał w kółko wyuczoną na pamięć formułkę, co wprost wytknął mu gubernator New Jersey Chris Christie (czytaj więcej na ten temat). "Nie poszło mi dobrze w tej debacie, ale taki występ już się więcej nie powtórzy" - pokajał się przed wyborcami. Niespodziewanie na drugim miejscu w New Hampshire znalazł się 63-letni gubernator Ohio John Kasich. Warto przyjrzeć się tej kandydaturze, bo to tak naprawdę najbardziej centrowy polityk w republikańskiej stawce (reszta jest dużo bardziej na prawo). Kasich uważa, że globalne ocieplenie jest realnym problemem, szanuje wyrok Sądu Najwyższego w sprawie małżeństw homoseksualnych, chce otworzyć drogę wieloletnim nielegalnym imigrantom na zalegalizowanie swojego pobytu, zgodził się też na wprowadzenie i opłacenie "Obamacare" w Ohio, czym rozwścieczył kolegów z Partii Republikańskiej. Nie można jednak powiedzieć, że Kasich nie jest Republikaninem; sprzeciwia się aborcji, legalizacji miękkich narkotyków (nawet do celów leczniczych), jest za obniżaniem podatków dochodowych - zarówno dla pracowników, jak i firm, chce także dużego zaangażowania amerykańskiej armii w rozwiązywanie światowych konfliktów. Oprócz Kasicha z prawyborów w New Hampshire może być również zadowolony Jeb Bush. Dołujący ostatnio brat George'a W. Busha otrzymał od wyborców koło ratunkowe, które pozwoli mu przetrwać przynajmniej do kolejnego głosowania. Natomiast Chris Christie, była prezes Hewlett-Packard Carly Fiorina i początkowo ścigający się z Trumpem w sondażach emerytowany neurochirurg Ben Carson nie mają powodów do optymizmu. Najważniejszy jest licznik delegatów Nominację Partii Demokratycznej i Partii Republikańskiej zdobędzie ten kandydat, którego na konwencji krajowej będzie reprezentować najwięcej delegatów. Po prawyborach w Iowa i New Hampshire Bernie Sanders ma zapewnione poparcie 34 delegatów a Hillary Clinton 32. By zdobyć nominację Partii Demokratycznej, potrzebne jest poparcie co najmniej 2383 delegatów. Jeśli chodzi o Partię Republikańską, to do nominacji wystarczy 1237 delegatów. Obecnie najwięcej delegatów - 18 - ma Donald Trump. Ted Cruz podczas konwencji krajowej może liczyć na 10 głosów, Marco Rubio na 9, a John Kasich na 4. Najbliższe prawybory odbędą się w sobotę, 20 lutego. Demokraci będą głosować w Nevadzie, a Republikanie w Karolinie Południowej.