Największe włoskie gazety piszą w czwartek, że po prawie 20 latach kończy się era, w której magnat medialny stale dyktował warunki i podporządkowywał politykę własnym sprawom, przede wszystkim coraz większym kłopotom sądowym. Przypomina się, że w latach, gdy stał na czele rządu, parlament uchwalał kolejne ustawy "ad personam", by uchronić go przed wymiarem sprawiedliwości. Teraz również chcąc zablokować proces usunięcia go z parlamentu w rezultacie wyroku za oszustwa podatkowe Berlusconi wywołał kryzys polityczny i chciał doprowadzić do rozwiązania obu izb. Prasa kładzie nacisk na to, że grupa kilkudziesięciu działaczy jego Ludu Wolności po raz pierwszy zakwestionowała jego przywództwo i taką linię obrony swych interesów kosztem stabilności kraju. Ta porażka dojrzewała w szeregach jego formacji - stwierdza niechętna byłemu trzykrotnemu premierowi "La Repubblica". Schodzi ze sceny politycznej pokonany 77-letni Berlusconi schodzi ze sceny politycznej pokonany w rezultacie buntu we własnej partii, a pożegnanie to jest pełne farsy - ocenia rzymska gazeta. Jej publicysta Curzio Maltese pisze: "w środę w porze obiadu dopełniła się tragedia śmiesznego człowieka", który stosując "desperacki szantaż" wobec rządu sam zepchnął się na margines. Tak podsumowuje kapitulację byłego premiera, który w ostatniej chwili, tuż przed głosowaniem w Senacie nad wotum zaufania dla rządu Letty zmienił zdanie w obliczu rozłamu w swych szeregach i oznajmił, że centroprawica poprze gabinet. "Gdy Berlusconi zapowiedział głosowanie za wotum i natychmiast zaczął płakać, na trybunach prasowych Senatu dziennikarze z połowy świata pękali ze śmiechu" - konstatuje "La Repubblica", według której lider Ludu Wolności stał się "zastępcą swego zastępcy". Tak według dziennika należy interpretować ogromny sukces formalnego sekretarza generalnego Ludu Wolności Angelino Alfano, którego przed kilkoma laty były premier mianował swym następcą. To Alfano - wicepremier i szef MSW w rządzie Enrico Letty - stanął na czele buntu w partii przeciwko planom Berlusconiego, który domagał się rozpisania przedterminowych wyborów; ku przerażeniu - jak się przypomina - europejskich partnerów zaniepokojonych o losy walki Włoch z kryzysem. "Jako lider Berlusconi jest skończony. Po wczorajszej błazenadzie stracił stery dowodzenia" - pisze lewicowa rzymska gazeta. W jej ocenie za kuriozalne trzeba uznać to, że jego faktyczne zejście ze sceny politycznej nie jest dziełem przeciwników politycznych z lewicy czy też niechętnych mu, jak twierdzi, sędziów, ale jego własnych "dworzan". Dziennik podkreśla z ironią, że przez dwie dekady działalności politycznej Silvio Berlusconi nie zdołał pokonać swego największego wroga, czyli lewicy, ale za to rozbił swą własną formację, prawicę. Czołowy publicysta "Corriere della Sera" Massimo Franco pisze, że "era Silvio Berlusconiego zamknęła się wraz z jego ostatnim, melancholijnym blefem". Było nim jego zdaniem opowiedzenie się b. premiera za rządem, który jeszcze chwilę wcześniej chciał obalić. To w opinii Franco polityczna i osobista porażka jednego z najbogatszych Włochów, który w 1994 roku triumfalnie wkroczył na scenę ze swą partią Forza Italia wygrywając wybory i stając na czele rządu. Paradoksalnie, przypomina się, zaledwie kilka dni temu zapowiedział on reaktywację swego pierwszego ugrupowania w nadziei na powtórkę tamtego zwycięstwa, które zmieniło całą włoską politykę, a z niego uczyniło jej protagonistę na blisko 20 lat. Największa włoska gazeta uważa, że niemal przesądzone odejście Berlusconiego z pierwszego szeregu włoskiej polityki jest wyjątkowo upokarzające, ale to też - dodaje - rezultat jego zuchwałej porywczości. "Berlusconi poddaje się, to koniec charyzmatycznego lidera" Jak pisze, ostatnią jego iluzją i zarazem dowodem krótkowzroczności było przekonanie, że może zagrozić rządowi z osobistych powodów. "Berlusconi zdradził Silvio" - ogłasza w tytule "Corriere della Sera" zwracając uwagę na paradoks całej sytuacji. "Berlusconi poddaje się, to koniec charyzmatycznego lidera" - ogłasza turyńska "La Stampa". Prasa przypomina, że najbliższe dni i tygodnie mogą definitywnie zakończyć epokę obecności b. premiera na scenie politycznej. Już w piątek senacka komisja do spraw wyborów ma zająć się sprawą wygaśnięcia jego mandatu senatorskiego jako osoby prawomocnie skazanej, co przewiduje ustawa. Wniosek komisji o usunięcie go z parlamentu, bo taki rezultat jej prac wynika z parlamentarnej arytmetyki, trafi potem do Senatu. Głosowanie w izbie wyższej ma odbyć się jeszcze w październiku. Potem były premier musi podjąć jeszcze tylko jedną decyzję; czy wyznaczoną mu karę roku więzienia, do którego nie pójdzie z powodu wieku, chce odbywać w areszcie domowym, czy też pracując społecznie, pod opieką służb socjalnych.