"Nawet doprowadziwszy kraj do światowych rekordów niewypłacalności, Alaksandr Łukaszenka nie zrozumiał, kto jest temu winien. Wygląda na to, że winnymi zostaną ogłoszeni ci, którzy próbowali choćby w jakimś stopniu przestawić Białoruś na tory gospodarki rynkowej" - pisze opozycyjny dziennik. Jak odnotowuje, w czwartek Łukaszenka ostrzegł rząd premiera Michaiła Miasnikowicza, że praca gabinetu wywołuje jego coraz większe zaniepokojenie. "Jeżeli chcecie wszystkich i wszystko przestawić na wolny rynek, to dla nas taka polityka jest nie do zaakceptowania" - podkreślił Łukaszenka. Na posiedzeniu rządu Miasnikowicz tłumaczył, że w poprzednich latach stosowano emisyjne metody finansowania programów państwowych, i to właśnie spowodowało obecne problemy. Stało się to przedmiotem sporu między nim a doradcą prezydenta Siarhiejem Tkaczouem - wskazuje "Narodnaja Wola". Miasnikowicz przypomniał, że głównymi problemami kraju są teraz: deficyt budżetowy, deficyt balansu płatniczego, nierealny kurs wymiany rubla do obcych walut i brak realnych źródeł finansowania budownictwa mieszkaniowego i innych programów państwowych - relacjonuje opozycyjna gazeta. W reakcji na wystąpienie premiera Łukaszenka ostro skrytykował rząd i jego pracę. Przed zeszłorocznymi wyborami prezydenckimi "szastano pieniędzmi, by udowodnić, jak dobrze żyje się Białorusinom. Teraz nowy rząd musi za to wszystko zapłacić - i to on jest winny" - wskazuje "Narodnaja Wola". Szefowi państwa nie na długo starczyło zapału, by stanowczo prowadzić kraj według zasady: "ile zarobiliśmy, tyle wydamy" - konkluduje gazeta. Z kolei główny dziennik państwowy "SB. Biełaruś Siegodnia" podkreśla, że Łukaszenka "postawił przed rządem zadanie, by do maja 2012 roku społeczeństwo zaczęło odczuwać poprawę sytuacji" i zażądał, by do tego czasu nastroje zdecydowanie się zmieniły. "Rezygnacja z wyznaczonego kursu oznacza zdanie się na los" - zaznacza "SB", organ prasowy administracji prezydenta.