Powódź w Niemczech. Dlaczego nie zadziałał system wczesnego ostrzegania?
Niemcy pytają, dlaczego nie zadziałał system ostrzegania przed katastrofami, aby ewakuować zagrożone powodzią miejscowości, takie jak Sinzig. W mieście tym spotyka się ludzi, którzy przez cały czas byli zupełnie nieświadomi, których ze snu wyrwały krzyki sąsiadów, a potem w piżamie błyskawicznie opuścili swoje domy. Zupełnie bezradni wobec klęski powodzi byli ci, którzy nie są w stanie nawet zrozumieć komunikatów o klęskach żywiołowych. W jednym z domów w pobliżu rzeki na parterze straciło życie dwanaście osób z niepełnosprawnością intelektualną.
Kiedy Michael Kopitzara po powodzi w Sinzig (Nadrenia-Palatynat) wchodzi do swojego garażu, nie może uwierzyć własnym oczom. Jego Honda wprawdzie ocalała, ale wielbiciel motocykli musi zainwestować sporo pieniędzy, aby przywrócić ją do stanu sprzed powodzi. W całym tym chaosie to tylko mały promyk nadziei, bo parter i piwnica jego domu są całkowicie zniszczone. - Nikt nie spodziewał się, że coś takiego się wydarzy - mówi.
Kopitzara od 30 lat jest członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Sinzig i potrafi najlepiej ocenić, jak uprzedzano ludzi o zbliżającej się katastrofie. - Nasza straż pożarna zrobiła wszystko, co w ludzkiej mocy - mówi. Po południu przed nadejściem fali powodziowej strażacy chodzili od drzwi do drzwi.
Ponieważ Kopitzara mieszka w pobliżu rzeki Ahr, jemu i jego sąsiadom powiedziano, żeby lepiej zabezpieczyli swoje samochody i zaparkowali je na parkingu pobliskiego supermarketu. - Zrobiłem to wprawdzie, ale uśmiechnąłem się. Cztery lata temu, kiedy ostrzegano tu przed powodzią stulecia, nie dotarła ona nawet do naszego ogródka i była cichym pluskiem.
Wczesnym wieczorem straż pożarna po raz drugi objechała okolicę, ponownie dzwoniła do drzwi i przez głośniki ostrzegała mieszkańców przed powodzią. Przesłanie było jasne: Woda jest coraz wyższa! Zachowaj szczególną ostrożność! Zabezpiecz swoje rzeczy! Śledź informacje w mediach!
Kopitzara, który przez cały czas był w kontakcie ze swoimi kolegami z OSP, postanowił jednak coś zrobić. Przed drzwiami ułożył worki z piaskiem, a najważniejsze teczki z piwnicy przeniósł do salonu. - Nawet nie pomyślałem o swoim laptopie i służbowych dokumentach, które znajdują się w moim gabinecie w piwnicy - mówi.
Uspokoiło go też spojrzenie na aplikację Katwarn. Aplikacja służąca przekazywaniu ostrzeżeń przed katastrofami podała krótko przed północą, że wszyscy mieszkańcy terenów 50 metrów na prawo i lewo od rzeki Ahr powinni opuścić swoje domy. Kopitzara mieszka w odległości 70 metrów od rzeki.
W Niemczech toczy się teraz debata, dlaczego nie zadziałał system ostrzegania przed katastrofami, aby ewakuować zagrożone powodzią miejscowości, takie jak Sinzig. Michael Kopitzara ma na ten temat jednoznaczne zdanie. - Decyzje takie muszą być podejmowane odgórnie, nie można czymś takim obciążać małej straży pożarnej w każdej miejscowości - mówi.
Z perspektywy czasu uważa, że przy dokładnej ocenie sytuacji można było zareagować wcześniej i szybciej. Ale kto podejmuje tak brzemienną w skutki decyzję? - Trzeba było mieć odwagę, żeby ewakuować dziesiątki tysięcy ludzi w bardzo krótkim czasie, nawet jeśli mogłoby to być na darmo.
W Sinzig spotyka się ludzi, którzy przez cały czas byli zupełnie nieświadomi, których ze snu wyrwały krzyki sąsiadów, a potem w piżamie błyskawicznie opuścili swoje domy. I spotyka się takich, którzy mieszkają na pierwszym piętrze i obudzili się dopiero wtedy, gdy Sinzig przypominało już jezioro.
Zupełnie bezradni wobec klęski powodzi byli ci, którzy potrzebują ochrony i pomocy, którzy nie są w stanie nawet zrozumieć komunikatów o klęskach żywiołowych. W jednym z domów w pobliżu rzeki na parterze straciło życie dwanaście osób niepełnosprawnych intelektualnie.
Kerstin Laubmann jest wstrząśnięta wydarzeniami z nocy powodziowej. Teraz jednak musi wspierać innych na duchu. Od 30 lat jest pastorką ewangelickiej parafii w Sinzig. - Ludzie nawet jeszcze nie wiedzą, jak się czują. Są w tunelu, chcąc uratować to, co da się uratować. A potem siadają i zaczynają płakać - mówi.
Laubmann pracowała również w Andernach nad Renem, gdzie ludzie są przyzwyczajeni do powodzi. Ale taka katastrofa na rzece Ahr? - Myślałam, że to niemożliwe, nie mogłam sobie tego wyobrazić. Wielu pytało w nocy: "jaka woda?".
W nocy ewakuowano syna Laubmann, który mieszka niżej, nad rzeką Ahr. W noc powodziową w Sinzig ani razu nie zawyła syrena. Ale dlaczego miałaby zawyć? - myśli pastorka. Na jej dźwięk pomyślałaby raczej o wybuchu pożaru.
Jeszcze pięć dni po powodzi Kerstin Laubmann nie wie, jakie wnioski powinno wyciągnąć Sinzig. Postawić metrowej wysokości ścianki szczelne, akurat tam, gdzie przebiega ścieżka rowerowa i jest teren rekreacyjny? Nie do pomyślenia. Żyć bardziej świadomie, chronić tereny zielone i skończyć z uszczelnianiem terenu? Na pewno tak. - Ale przed taką wodą nie można się uchronić.
Oliver Pieper
Czytaj też: Burze stają się coraz bardziej intensywne. Czas się zacząć przyzwyczajać