W poniedziałek po południu Koehler ogłosił, że ze skutkiem natychmiastowym ustępuje z urzędu szefa państwa. Jako powód rezygnacji podał kontrowersje wokół swej niedawnej wypowiedzi w wywiadzie radiowym, w której powiązał on udział Bundeswehry w misjach zagranicznych także z potrzebą ochrony niemieckich interesów gospodarczych. Według Koehlera krytyka pod jego adresem była bezpodstawna i świadczy o braku szacunku dla jego urzędu. "Jeszcze nikt nie wyrządził urzędowi prezydenta federalnego tak wielkiej szkody jak Horst Koehler. Złożył on prezydenturę kraju, ale nie w sposób rozważny, np. bo zmusiły go do tego choroba bądź poważne okoliczności rodzinne. Nie, porzucił on najwyższy urząd w państwie, bo się obraził. Obraził się, (...) bo stanął w obliczu politycznej krytyki" - pisze dziś dziennik "Sueddeutsche Zeitung". "Koehler, podobno człowiek o silnym konserwatywnym kanonie wartości i wpojonym poczuciu obowiązku, nagle postępuje spontanicznie: Horst, który nie ma ochoty. Zachowano się wobec niego wstrętnie i teraz nie chce dalej się bawić. Niestety to nie zabawa, lecz kopniak zadany urzędowi, który powinien reprezentować wszystkich Niemców" - ocenia dziennik. Z kolei "Die Welt" pisze, że "na taki polityczny koniec Horst Koehler nie zasłużył". "Głęboko zraniony porzucił swój urząd, sam przepędził się z dworu. Całym sercem chciał być prezydentem wszystkich Niemców, z ciekawością podróżował po kraju - i na końcu musiał dostrzec, że był na niewłaściwym miejscu" - dodaje gazeta. Jak pisze, coraz głośniej mówiono jednak o słabych stronach prezydenta, który nie miał bezpiecznego zaplecza politycznego. Lepiej byłoby, gdyby zrezygnował z kandydowania na drugą kadencję w 2009 r. - ocenia dziennik. Według "Welta" "grzech pierworodny" popełnili jednak nie Koehler, lecz kanclerz Angela Merkel i szef FDP wicekanclerz Guido Westerwelle. "To oni wypatrzyli Horsta Koehlera; to oni wykorzystali wybory prezydenckie, by uprawiać codzienną politykę" - pisze "Welt". Dodaje, że być może "po tej szkodzie polityczny Berlin zmądrzeje" i dokona wyboru właściwego prezydenta. "Welt" proponuje kandydaturę Joachima Gaucka, opozycjonisty w d. NRD i pierwszego szefa urzędu ds. akt Stasi (zwanego wcześniej potocznie Urzędem Gaucka). "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ocenia, że zaskakujące odejście Koehlera niemal dokładnie rok po wyborze jest dla Niemiec czymś wyjątkowym: Jeszcze nigdy prezydent federalny nie porzucił urzędu dlatego, że był krytykowany przez polityków z tylnych ław i dziennikarzy za wyrażenie w sposób niejasny czegoś właściwego; z powodu krytyki, która - jak Koehler sam powiedział - pozbawiona jest wszelkiego usprawiedliwienia" - pisze dziennik. Ocenia, że bardziej bolesne dla prezydenta niż "głupie gadki" było to, iż żaden polityk wysokiej rangi nie wziął go w obronę. Według "FAZ", Koehler był "politycznie samotny". Jak pisze dziennik, koalicja chadeków i liberałów nie dostrzegła na czas "cierpienia głowy państwa". "Fala szoku po tej rezygnacji w afekcie dotknie jednak również tych, którzy pośrednio ponoszą za to odpowiedzialność. Sojusz czarno-żółty (chadeków i liberałów) stracił "swego" prezydenta. Także to jest historyczną premierą. Dla przyszłości tej koalicji nie oznacza to nic dobrego" - ocenia "FAZ". Wybory prezydenckie w Niemczech odbędą się 30 czerwca - ogłosił dziś przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert. Na ten dzień zwołane zostanie Zgromadzenie Federalne, dokonujące wyboru głowy państwa.