Wcześniej iracka policja informowała, że baza Al-Bakr koło miasta Balad w środkowym Iraku, która była wykorzystywana jako baza sił powietrznych USA, została ostrzelana pociskami moździerzowymi. Nie wiadomo, kto stał za tym atakiem. W wyniku ostrzału rannych zostało czterech irackich żołnierzy. "Modlę się, by szybko powrócili do zdrowia. Te powtarzające się naruszenia suwerenności Iraku przez antyrządowe grupy muszą się skończyć" - napisał Pompeo na Twitterze. Przedstawiciele irackiej służby bezpieczeństwa potwierdzili wcześniej, że w bazie pozostawało tylko kilkunastu Amerykanów. Zapewnili, że "90 proc. amerykańskich żołnierzy kontraktowych zostało uprzednio ewakuowanych z bazy". Ataki rakietowe na bazy wykorzystywane przez armię USA w Iraku są prowadzone od końca października, spadło na nie łącznie już kilkadziesiąt rakiet. W ostrzale, jaki przeprowadzono 27 grudnia na bazę wojskową K1 w pobliżu Kirkuku, w której stacjonuje amerykański kontyngent wojskowy, zginął cywilny pracownik amerykańskiej misji wojskowej, ucierpiało także kilku żołnierzy i policjantów irackich. W ramach odwetu lotnictwo amerykańskie zbombardowało następnie cele na granicy syryjsko-irackiej; zginęło 25 bojowników z koalicji paramilitarnych, proirańskich milicji Haszed al-Szabi w Iraku. Na polecenie prezydenta Donalda Trumpa 3 stycznia zlikwidowano też irańskiego generała Kasema Sulejmaniego, dowódcę jednostek specjalnych Al Kuds w Iranie, który w ocenie wywiadu USA miał koordynować akcje militarne przeciwko międzynarodowej koalicji, która pod kierownictwem Amerykanów uczestniczy w misji w Iraku. W ubiegłą środę irańskie siły zbrojne skierowały 22 pociski rakietowe na bazy amerykańskie w Iraku. Nikt nie ucierpiał. Po zabójstwie Sulejmaniego parlament iracki wypowiedział umowę z USA w sprawie stacjonowania wojsk amerykańskich na terytorium Iraku. Prezydent Trump uzależnił wycofanie kontyngentu amerykańskiego z Iraku od zwrotu nakładów poniesionych przez Waszyngton na stworzenie i wyposażenie baz w tym kraju.