Korea Płn. oznajmiła w czwartek, że zrywa wszelkie rozmowy z Koreą Południową i zamknęła granicę, twierdząc, że Półwysep Koreański znalazł się na krawędzi wojny. Oskarżyła też Koreę Południową o doprowadzenie wzajemnych stosunków do "konfrontacji i katastrofy". Doszło do tego po tym, kiedy Seul nie przeprosił za wypowiedź jednego ze swoich generałów. Wypowiedź tę, z tego tygodnia, Korea Północna odczytała jako aluzję do ataku prewencyjnego. Generał powiedział, że Seul uderzy na północnokoreańskie instalacje jądrowe, jeśli zobaczy, że komunistyczny reżim szykuje się do ataku jądrowego. We wtorek północnokoreańskie media zaatakowały nowego prezydenta Korei Płd., ostrzegając, że proamerykańska polityka Seulu może doprowadzić do "nieodwracalnych i katastrofalnych konsekwencji". Zdaniem dziennika "Rodong Sinmun", organu KC Partii Pracy Korei, zaprzysiężony w lutym prezydent Li Miung Bak to "polityczny szarlatan", "bezrozumny zdrajca", który służy USA. To pierwszy taki atak na prezydenta z Południa, który zapowiedział, że pomoc gospodarczą dla Phenianu uzależni od postępu w sprawie zamrożenia jego programu nuklearnego. Władze w Seulu postawiły też inne warunki: przestrzeganie praw człowieka i rozpoczęcie przekazywania południowych Koreańczyków przetrzymywanych od wojny 1950-1953. Tydzień temu Korea Płn. wydaliła 11 przedstawicieli Korei Południowej z przygranicznej strefy ekonomicznej w Kaesong w KRLD. Doszło do tego po wypowiedzi południowokoreańskiego ministra ds. zjednoczenia narodowego, że trudno będzie powiększyć strefę ekonomiczną bez północkoreańskiego postępu w denuklearyzacji. Następnego dnia (w ubiegły piątek) KRLD wystrzeliła serię pocisków rakietowych krótkiego zasięgu z wyrzutni rozmieszczonych na zachodnim wybrzeżu.