Kraciaści górale zaczęli przybywać do Polski już w XV wieku. W takich liczbach, że jeden z ich podróżników, William Lightgow, odwiedziwszy Rzeczpospolitą w 1616 roku, naliczył już 30 tysięcy szkockich rodzin (mogło to zatem być nawet 90 tysięcy ludzi, przy ogólnej liczbie mieszkańców ówczesnej Polski szacowanej na około 9 milionów). Jak pisał, wszędzie, gdzie się wybrał, w Krakowie, Gdańsku, Toruniu, Lublinie, Warszawie spotykał współplemieńców, trudniących się tutaj różnymi zajęciami, od handlowców po rolników. Dla niego "Polska to ogromne i potężne królestwo, posiadające wspaniałych jeźdźców, gęsto zaludnione, dowodzone przez dumną arystokrację, przyjazną i mężną szlachtę, zamieszkałe przez pracowity lud. (...) która stała się matką i opiekunką dla wielkiej liczby młodych Szkotów (...)". Gordonowie (spolszczone na Górscy) czy Sinclairowie (Szynklerowie) przybywali nad Wisłę z różnych powodów. Biedy, zniszczeń wojennych, powtarzających się niepokojów religijnych, zamieszek, klęsk głodu. Duża fala emigracyjna dotarła do nas za panowania króla Anglii i Szkocji Jakuba I Stuarta. Górale rozjechali się wówczas w dwie strony świata. Około 50 tysięcy przybyło do Ulsteru w Irlandii, osiedlając się tutaj. Inni udali się w przeciwnym kierunku, m.in. do Rzeczypospolitej. Pierwsze kroki stawiali najczęściej w Gdańsku, gdzie w miejscu zwanym dzisiaj Stare Szkoty, założyli kolonię. Później szlak ich wędrówki obejmował interior kraju na terenach zarówno Korony, jak i Litwy. Emigrantom stwarzano liczne ułatwienia. Bogusław Radziwiłł, znany Polakom jako czarny charakter z "Potopu" Henryka Sienkiewicza, okrutny rywal Kmicica, dla Szkotów był całkiem pomocny. Wydał przywilej, umożliwiający im osiedlanie w swych dobrach w Węgrowcu. Gwarantował przy tym swobodę religii, przyrzekał budować zbory, szkoły, szpitale. W powieściowej historii, niecny książę Bogusław raczył powiesić niejakiego Browna, niefrasobliwie zakochanego w znanej femme fatale polskiej literatury, urodziwej Oleńce Billewiczównie. Cierpiętnik był nie kim innym, jak Szkotem, pełniącym służbę wojskową u imć książęcej mości. Postępek ów jednak należy wybaczyć przewrotnemu Radzwiłłowi, bo jak wiadomo, gdzie hoże niewiasty, tam nie ma miejsca na przyjaźń. Także międzynarodową. Prócz książkowego Browna w polskim wojsku służyło wielu kraciastych żołnierzy z krwi i kości w różnych okresach historycznych. Jeden z nich, Kajetan Stuart, doszedł do stopnia generała, walcząc w bitwach insurekcji kościuszkowskiej, Legionach Polskich u boku gen. Dąbrowskiego, broniąc Częstochowy przed Austriakami w 1809 roku, a następnie podczas zmagań z Moskalami w 1812 roku. Imponują także dzieje rodziny Machlejdów, wywodzących się z klanu MacLeod, rezydującego na zamku Dunvegan na wyspie Skye. Jerzy Machlejd był posłem sejmu II RP, zamordowanym przez Rosjan z bratem Józefem w masakrze katyńskiej. Jego córka oraz jej kuzyn walczyli natomiast w Powstaniu Warszawskim. Henryk Sienkiewicz nie zapomniał uwiecznić bohaterstwa osiedleńców stających w obronie nadwiślańskiej republiki. Niejaki Ketling, kolejny miłośnik z północy (Sienkiewicz chyba jednak nie lubił Szkotów, obsadzał ich uparcie i wyłącznie w roli bawidamków), początkowo rozkochał w sobie eteryczną Krzysię, na której wdzięki dybał także Wołodyjowski. Później jednak zginęli razem, wysadzając się w powietrze podczas obrony twierdzy kamienieckiej pod Turczynem. Oprócz zajęć wojennych najlepiej góralom wychodził handel. Z początku przeważnie okrężny. Później także rzemiosło, głównie tkactwo oraz praca na roli. Nie omijał ich splendor, majątek, zaszczyty. Niejaki Aleksander Czamer (Chalmers) czterokrotnie sprawował urząd burmistrza Warszawy w XVII w. Aby usprawnić organizację kraciastej społeczności łączono się w bractwa. Powstało ich kilkanaście w całej Rzeczypospolitej. Na polecenie Zygmunta III Wazy, kapitan Abraham Young poddał je kontroli władzy królewskiej. Nie zawsze jednak pobyt w Polsce był opłacalny. Bank Fergusona-Teppera upadł po tym, jak udzieliwszy pożyczki królowi Stanisławowi Poniatowskiemu, nie doczekał się zwrotu z powodu likwidacji I Rzeczypospolitej. Osadnicy cieszący się licznymi swobodami, nie spotykając się wrogością mieszkańców, łatwo ulegali polonizacji. Często akceptując wiarę katolicką. Wielu przyjmowano do bardzo wówczas hermetycznych społeczności lokalnych. Mogli nawet liczyć na obywatelstwo pierwszego grodu Rzeczypospolitej - Krakowa. Nie za darmo jednak. Tamtejsi patrycjusze nie omieszkali ustanawiać wysokich opłat za ów przywilej, podszkoleni, jak sądzę, przez Szkotów w konkurencji duszenia gotówki. Powiedzenie "skąpy jak Szkot" wywodzi się właśnie z owych czasów i pasuje tak do kraciastych przybyszy, jak i mieszkańców dawnej stolicy RP. Piszący w początkach XX wieku o emigracji swych krajan do naszego państwa A. Francis Steuart nazywał je "polskim El Dorado", "Ameryką tamtych czasów". Nie mylił się. Rzeczpospolita przez wieki stanowiła bezpieczny azyl dla wielu nacji. Gdy większość mieszkańców Europy musiała znosić "ojcowską" władzę absolutnych monarchów, Rzeczpospolita była lądem wolności, demokracji oraz tolerancji religijnej. Czasem nawet rajem na ziemi (sic!) (tak określali Polskę Żydzi - paradisus Iudaeorum, czyli raj żydowski). Dlatego też zamieszkałe na jej terenach nacje definiowały się zawsze jako: Natione Polonus, gente Ruthenus, Iudaeus, Scotorum (narodowości polskiej, z pochodzenia Rusin, Żyd, jak również Szkot). W Gostyniu, jednym z wielkopolskich miasteczek, gdzie osiedlali się górale z północy, spostrzegłem w prasie lokalnej takie ogłoszenie: "Mam dwa wolne miejsca, jadę do pracy w Szkocji, chętni proszeni o kontakt pod nr...". Kto wie, być może kilku potomków osadników sprzed lat pojechało właśnie dorobić w kraju swych zamorskich przodków? Piotr Miś, Link Polska Magazine