Weźmy rolę cerkwi w państwie. Na początku lutego Władimir Putin, spotykając się z patriarchą Cyrylem, mówił o "uciekaniu od wulgarnego pojmowania świeckości" i "daniu możliwości Cerkwi pełnowartościowemu służenia państwu" na takich polach, jak np. wychowywanie dzieci i młodzieży, rozwiązywanie problemów społecznych, budzenie patriotyzmu. Słowem - Putin pragnie szerokiej obecności cerkwi w rewirach do tej pory zastrzeżonych dla państwa, teoretycznie obiektywnego światopoglądowo. Co ciekawe, Putin, uzasadniając swoje słowa, używał do tego identycznych argumentów, jakich używa polska prawica przypominając o roli Kościoła w "przechowaniu polskości" przez czasy zaborów i PRL-u. Putin z kolei mówił o roli cerkwi w utrzymaniu tożsamości narodowej w czasach smuty, podczas "Wojen Ojczyźnianych" 1812 roku i lat 1941 - 1945. Polskie prawicowe media zachwycały się, na przykład, zakazem "propagandy gejowskiej" w Rosji, który to zakaz cała Europa uznała za paranoiczny i naruszający wolność wypowiedzi i sumienia. W ogóle wydaje się, że rosyjska cenzura, która dba o zdrowie moralne Rosjan i o odpowiednie poglądy na religię i politykę, byłaby dla prawicy idealnym rozwiązaniem. Bo weźmy nieszczęsną sprawę Pussy Riot: naszej prawicy o wiele bardziej przeszkadzało to, że ktoś dopuścił się "zbezczeszczenia" cerkwi, niż faktu, że młode dziewczyny, w tym matki, zostały skazane na łagier za wybryk, który co najwyżej może zostać sklasyfikowany jako chuligański (a tak naprawdę jest po prostu wyrazem wolności działalności artystycznej, bo w wolnej Europie artyści mają prawo szokować). To ciekawe: dla Joachima Brudzińskiego Rosja to wróg, ale w słynnym posmoleńskim wywiadzie udzielonym Teresie Torańskiej chwalił w Rosji to, co najbardziej stereotypowo "wschodnie": tępy, bezrefleksyjny nacjonalizm. Brudziński mylił go z konstruktywnym, obywatelskim patriotyzmem, który dopuszcza krytykę, służącą przecież po to, żeby poprawić sytuację w kraju, by zwrócić uwagę na rzeczy, które idą nie tak. "Uczmy się od Rosji, jak robi się politykę historyczną i buduje tożsamość narodową" - mówił tymczasem Brudziński. - "Uczmy się od Putina. Bo to on po jelcynowskiej degrengoladzie, kiedy Jelcyn, próbując demokratyzować Rosję, rozpieprzył - przepraszam za słowo - Związek Radziecki i Rosję, skonsolidował ją. Czym? Poczuciem dumy narodowej. Przywrócił postsowieckiej mentalności, postsowieckiemu człowiekowi, dumę z Rosji. Rosjanie potrafią być dumni, na wyrost czasami". "Uczmy się od Putina". Wydaje się nawet, że rosyjska "suwerenna demokracja" byłaby dla polskiej prawicy rozwiązaniem idealnym: PiS nie cierpi Moskwy jak morowej zarazy, ale gdy cała cywilizowana Europa czepiała się Kaczyńskich, że ich wypowiedzi utrzymują się w duchu autorytarnym, że nie liczą się z racjami opozycji, z zasadami checks and balances, gdy traktowali przepisy prawa instrumentalnie, a nie w zgodzie z ich duchem i gdy zachodnioeuropejska prasa, praktycznie jak jeden mąż, biła w Kaczyńskich jak w bęben - PiS mówił to samo, co Putin: że światu nie podoba wzrost potęgi kraju i dlatego się rzuca. Konfliktowe hasło "Rosja wstaje z kolan", w ramach którego Rosja myli narodową asertywność z rozpychaniem się w regionie łokciami miało sporo wspólnego z dość groteskowym prężeniem nieistniejących muskułów przez Jarosława Kaczyńskiego, który kiedyś jechał strofować "młodych ludzi, którzy zostali premierami" w Europie Środkowej, który rzucał się - był sens czy nie było - do Niemców i Rosjan, który firmował Annę Fotygę potrafiącą mieć pretensje do Niemiec o to, że mniej Niemców uczy się polskiego, niż Polaków - niemieckiego. Jarosław Rymkiewicz dostawił tutaj kropkę nad i, głosząc, że wpisywanie się Polski w ogólnoeuropejski nurt to "mentalność kolonialna", i że musimy szukać dla Polski rozwiązań osobnych. "Suwerenna demokracja" jak się patrzy. I tak samo, jak w Rosji, sztuka w oczach prawicy dzieli się na prawomyślną i nieprawomyślną. W Rosji Kreml zmieszał z błotem pisarza Sorokina za to, że jego książki szargały imię świętej Rusi. W Polsce jest jeszcze weselej: zbluzgano (i zlustrowano) ludzi zaangażowanych w powstanie "Pokłosia", a Marian Opania, który nie chciał zagrać Lecha Kaczyńskiego w jego hagiografii - obrzucono obelgami, mimo, że gdyby jednak się zgodził, zostałby zapewne wielkim artystą prawicy. Podobna zabawna w sumie dwubiegunowość typu "jesteś z nami albo przeciwko nam" charakteryzuje również Rosję. Która nie lubi Zbigniewa Brzezińskiego z tego samego powodu, z jakiego nie lubi go PiS: bo ten zgłasza wątpliwości co do intencji i mentalności tak polskiej prawicy, jak przywódców Rosji. Dziwnie postrzegana "wolność" prawicy, to wolność dyskryminowania innych, to wolność dla nietolerancji. "Wasza tolerancja nie toleruje mojej nietolerancji" - rzucił kiedyś w którymś z internetowych komentarzy jeden ze zwolenników prawicy. Tak samo jest z "wolnością i suwerennością" Rosji w rozumieniu obecnej rządzącej ekipy: Rosja jest wtedy wolna i suwerenna, gdy może pełnić rolę regionalnego hegemona, który karci za pomocą interwencji zbrojnych i przykręcaniu kurka, zamiast starać się zgodnie kohabitować z regionem. Której można się tylko podporządkować, podobnie, jak PiS-owi, który z powodu takiej a nie innej mentalności jest partią "niekoalicyjną". Bo zarówno Rosja, jak polska prawica wyznają zasadę, która w języku angielskim brzmi "my way or the highway". Słowem - ci są w Polsce najbardziej rosyjscy, którzy Rosji najbardziej nienawidzą. Ziemowit Szczerek