Zapał obu polityków szybko zgasił Aleksander Kwaśniewski. Jak zauważył, Czesi - na przykład - już niespecjalnie ochoczo podchodzą do idei polskiego przywództwa w regionie. Czy Europa Środkowa w ogóle istnieje? Jak zauważają politologowie, Europa Środkowa to pojęcie geopolityczne, które nie ma w sobie żadnej geopolitycznej treści. Bo faktycznie - Europa Środkowea, rozumiana jako mniej lub bardziej zwarty blok państw między Europą Wschodnią a Niemcami - nie istnieje. Grupa Wyszehradzka nie ma specjalnie dużego znaczenia (choć w Rosji, podobno, politologowie mają tendencję do widzenia w niej coraz bardziej zwierającej się siły politycznej). Cóż, fakt: teoretycznie państwa Europy Środkowej mają tyle wspólnych interesów, by wzmacniać wspólny blok. Region nie potrafi jednak przezwyciężyć wewnętrznych antagonizmów i lęków. Główne antagonizmy wyglądają tak: Węgrzy mają pretensje do Słowacji i Rumunii i vice-versa. A świeccy, konkretni Czesi nie przepadają za histeryczną, rozmodloną Polską, która uchodzi w czeskiej zbiorowej świadomości za coś w rodzaju środkowoeuropejskiej mini-Rosji. Dla Czechów Polska to mała Rosja Czesi naprawdę widzą w Polsce mniej więcej to samo, co Polacy widzą w Rosji. I czego się boją. Polska - z czeskiej perspektywy - jest państwem z pretensjami i roszczeniami do całego świata, wożącaym się po Europie ze swoim płaczem za mocarstwowością, z tendencją do rozstawiania mniejszych sąsiadów po kątach. Polacy postrzegani są w Czechach jako egoistyczni, nietolerancyjni i prostaccy - ze swoją wrzaskliwą religijnością, która dla Czechów niewiele się różni od tolerancyjności i koncyliacyjności gmin muzułmańskich. Tak więc Czechy nie chcą Polski w roli lidera na tej samej zasadzie. Widzieliby to przywództwo jako przywództwo nieokrzesanego, wrzaskliwego i agresywnego religijnego fanatyka. Poza tym - Czesi niespecjalnie mają ochotę być Europą Środkową. Pamiętają dobrze czasy, gdy byli jednym z bogatszych i najsilniej uprzemysłowionych krajów Europy i nie chcą bratać się ze środkowoeuropejskimi "oberwańcami", z którymi - jak sądzą - łączy ich tylko nieszczęsne doświadczenie radzieckie. Uważają się za część Europy Zachodniej i do niej aspirują. Ktoś powie - no to do widzenia, Czesi, radźcie sobie sami. Husycki krzyż na drogę i na schledanou. Ale dla innych krajów regionu również, niestety, nie jesteśmy specjalnie atrakcyjni. Polak, Węgier - dwa bratanki? Trochę tak, ale bez przesady Nasza słynna przyjaźń z Węgrami - na przykład - jest o wiele bardziej gorąca po naszej stronie. Węgrzy patrzą na nas mniej więcej tak samo, jak Czesi: czyli jako na zacofanych i zabiedzonych bigotów. Te wszystkie wiernopoddańcze pielgrzymki środowisk katolicko-prawicowych do orbanowskiego Budapesztu budziły w Węgrach pobłażanie: religijność nie jest tam zbyt silna, a takie sprawy jak aborcja nie budzą specjalnej społecznej histerii, nawet wśród zwolenników prawicy. Mniej tylko Węgrom przeszkadza nasz nacjonalizm, bowiem sami - zakompleksieni po okrojeniu ich państwa do ogryzka - mają nacjonalizmu w nadmiarze. Poza tym - polski nacjonalizm nie zagraża Węgrom bezpośrednio. Dla "Jugoli" Polska to nadal PRL Polacy byliby również mocno zaskoczeni, gdyby dowiedzieli się, jak wygląda polski stereotyp w krajach byłej Jugosławii. Państwach, które my mamy tendencję uważać za sympatyczne, lecz biedne i nawet nieco "dzikie". Okazuje się, że działa to w obie strony: Chorwaci i Serbowie patrzą na nas jak na rozwłóczony, zabiedzony kraj, mając w pamięci dawną jugosłowiańską prosperity i czasy, gdy nadziani - jak na demoludowe realia - "Jugole" wozili się po wynędzniałej Polsce jak królowie życia. To dość niewiarygodne, że te poszarpane wojną i europejskim ostracyzmem krainy patrzą na Polskę tak, jakby PRL nigdy się nie skończył - ale patrzą. Jest to niewątpliwie efekt mocnej ignorancji - ale efekt jest. Polska nie jest atrakcyjna Również wśród państw bałtyckich nie mamy specjalnie wysokich notowań. Litwini - tu znów zdziwienie - nie postrzegają nas wyłącznie jako tyrana, ale jako tyrana zacofanego. Czyli znów: jako mini-Rosję. Litwini i Estończycy wiedzą o nas niewiele - i być może dlatego podchodzą do Polski z mniejszymi uprzedzeniami, choć, nie ukrywajmy, bez specjalnych złudzeń. W każdym razie - Polska nie jest dla Europy Środkowej wystarczająco atrakcyjna, by państwa regionu chciały widzieć ją jako lidera. "Katolicki Iran" Polska stosunkowo szybko się rozwija i bogaci, ale zmiana wizerunku na bardziej atrakcyjny trwa o wiele dłużej. Poza tym - mocny głos środowisk nacjonalistycznych i ultrakatolickich w o wiele bardziej zeświecczonej Europie Środkowej ustawia nas na pozycji "katolickiego Iranu". I kraje regionu boją się z tego powodu Polski tak samo, jak tzw. "lemingi" boją się rydzykowych zastępów. Ktoś mógłby powiedzieć, że Europa Środkowa nie ma wyboru i musi zjednoczyć się wokół Polski, jako najsilniejszego i największego państwa regionu. Otóż - nie musi. Bo w regionie grają jeszcze Niemcy. Mitteleuropa Zwei? Niemcy, w odróżnieniu od Polski, są atrakcyjne gospodarczo, kulturowo i cywilizacyjnie. Prawie 70 lat powojennej historii zdążyły przekonać Europę Środkową, że to już nie są ci sami Niemcy, którzy w latach czterdziestych terroryzowali całą Europę, a wcześniej zatruwali region obsesyjnym nacjonalizmem. Tym bardziej, że wszyscy - od Timisoary po Pilzno - podskórnie zdają sobie sprawę, że to Niemcom właśnie Europa Środkowa zawdzięcza prosperity i mieszczańską stabilizację w czasie belle epoque. I mimo, że pamiętane są w Europie Środkowej plany niemieckiej dominacji (słynna i wielokrotnie omawiana koncepcja Mitteleuropy), to Niemcom udało się to, czego jeszcze nie udało się Polsce: zmienić swój wizerunek. I przez to Polska, póki co, nie ma - wydaje się - szans, by zastąpić Niemcy w konkurencji o dominację w regionie. Nie tylko dlatego, że nie będzie miała do tego środków i siły politycznej (choć pamiętajmy, że to np. słowa Angeli Merkel zgasiły w Serbii marzenia o odzyskaniu Kosowa Północnego, a słowa Tuska długo jeszcze nie będą miały takiej siły), ale dlatego, że nie będzie w stanie przekonać do tej koncepcji innych. Ziemowit Szczerek