Polska ciężarówka wjechała w tłum. Właściciel nie ma kontaktu z kierowcą
Ciężarówka, która w poniedziałek wieczorem wjechała w tłum na świątecznym jarmarku w Berlinie należała do polskiej firmy transportowej. Właściciel firmy Ariel Żurawski poinformował w rozmowie z TVN24, że od kilku godzin nie ma kontaktu z kierowcą, który miał prowadzić pojazd. Zaznaczył, że ręczy za swojego pracownika.
TVN24 skontaktował się z właścicielem firmy transportowej, do którego należała ciężarówka Arielem Żurawskim. Mężczyzna poinformował, że do południa wiedział, co się dzieje. Kierowca poinformował go telefonicznie, że planowany rozładunek został przesunięty na kolejny dzień rano (na wtorek). Polski kierowca miał czekać na rozładunek przed niemiecka firmą.
"Niemcy przełożyli go na jutro, na rano (ładunek- red). W transporcie takie rzeczy się zdarzają. Rozmawiałem z nim koło południa. Mówił, że dziwna dzielnica, bo jedynych Niemców, których widział, to ci którzy pracują w biurze, w tej firmie, gdzie miał się rozładowywać" - powiedział Ariel Żurawski.
Jak dodał, żona kierowcy od 16:00 nie mogła się do niego dodzwonić.
Przekonywał, że ręczy za swojego kierowcę. "Ten osobnik, który wyskakiwał z szoferki - to nie był mój kierowca. Być może coś mu zrobili" - powiedział.
"Jestem w szoku" - dodał.
Ciężarówka transportowała konstrukcje stalowe, które ważyły 25 ton - poinformował właściciel.
W rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem powiedział z kolei, że kierowca był jego kuzynem. "Jeździł kilkanaście lat, solidny pracownik. On nawet nie mógł jechać w tym czasie po Berlinie, bo jemu czas pracy by nie pozwolił. Był tam rano, no to kręcił przysłowiową pauzę. Nigdzie by nie jeździł, to taki kierowca, który 5 minut nigdy nie przegiął, a co dopiero na pauzie rajdy sobie urządzać po Berlinie. Ewidentnie ktoś mu ten samochód porwał, tylko pytanie co zrobili z nim" - powiedział.