- Jest nam zupełnie obojętne, czy będzie to Rada Europejska (szczyt) czerwcowa, czy pierwszy szczyt pod nową prezydencją szwedzką - powiedział premier pierwszego dnia szczytu UE w Brukseli. Przenosząc decyzję na szczyt, Polska gwarantuje sobie prawo weta. Tusk podkreślił, że Polska opowiada się za przyjęciem mandatu na długo przed światową konferencją w Kopenhadze w grudniu br., gdzie ma być osiągnięte porozumienie o redukcji CO2 po 2012 roku. - Po to, aby UE wyposażona w taki silny mandat mogła skutecznie pracować na rzecz urabiania stanowiska globalnego - tłumaczył. Jego zdaniem sukces konferencji w Kopenhadze będzie możliwy, jeśli UE jako całość będzie tam miała mocny mandat. - A to będzie możliwe, jeśli państwa członkowskie UE będą wiedziały, jaki jest mechanizm składania się na ten fundusz i go zaakceptują - dodał, odrzucając "prosty, żeby nie powiedzieć prostacki mechanizm: płacisz tyle, ile emitujesz". Jeszcze przed szczytem źródła rządowe informowały, że Polska jest gotowa rozmawiać o podziale obciążeń w zależności od PKB. - Chcemy uczciwie popracować z naszymi partnerami nad alternatywnymi mechanizmami. Możemy rozmawiać i o mechanizmie finansowania proporcjonalnie do PKB, albo np. proporcjonalnie do wysokości pomocy, jaką uzyskują poszczególne państwa europejskie. Może pojawią się nowe propozycje; ważne, żeby były mniej więcej adekwatne do realnych możliwości państw członkowskich - zadeklarował Tusk. Organizacje pozarządowe domagają się od UE jasnych deklaracji, jak jest gotowa wesprzeć kraje biedniejsze w staraniach na rzecz redukcji emisji CO2. Sukces konferencji w Kopenhadze zależy od tego, czy - i za ile - kraje rozwijające się dołączą do wysiłków uprzemysłowionych potęg w walce ze zmianami klimatycznymi. Według szacunków Komisji Europejskiej do roku 2020 niezbędne inwestycje w krajach rozwijających się przekroczą 90 mld euro rocznie, a na całym świecie - 175 mld euro. Tusk powiedział, że Polska nie chce brać na siebie roli kraju wyznaczającego pułap udziału UE w tych wydatkach. Zresztą - ku rozczarowaniu obrońców środowiska - żaden kraj UE nie jest skory do deklarowania konkretnych kwot. - W zupełnie niezobowiązujących rozmowach pojawiają się kwoty między 20 a 40 (miliardów euro) - przyznał premier. Powiedział, że jeśli chodzi o ostateczne ustalenia szczytu, to pozostało "kilka znaków zapytania", które Polska będzie chciała "usunąć". Uznał za bardzo mało prawdopodobne, aby któryś z krajów członkowskich zawetował wnioski końcowe szczytu, chociaż, jak zaznaczył, na obecnym etapie niektóre kraje wykazują mniejszy entuzjazm od pozostałych, jeśli chodzi o pięciomiliardowy plan pobudzenia unijnej gospodarki inwestycjami w energetyce, a także rolnictwie. Polska popiera propozycje KE w tej sprawie i przekonuje do poparcia listy, na której są też polskie projekty, jak elektrownia w Bełchatowie i gazoport w Świnoujściu. - Debata rozkręca się na tej Radzie dość powoli (...) z całą pewnością pozostaje kilka znaków zapytania, które będziemy starali się wspólnie z naszymi partnerami usuwać - powiedział premier na wieczornej konferencji prasowej. - Jeśli chodzi o Partnerstwo Wschodnie - żadnych niespodzianek - relacjonował. Dodał, że do rozstrzygnięcia pozostaje problem, "na ile twardo i wyraziście" we wnioskach końcowych szczytu zapisana będzie kwota 600 mld euro na tę inicjatywę zbliżenia z krajami zza wschodniej granicy UE. - Nikt właściwie nie kwestionuje samej kwoty, natomiast do rozstrzygnięcia pozostaje, czy zostanie literalnie zapisana - powiedział Tusk. - To nie jest "być albo nie być" Partnerstwa Wschodniego - uspokajał premier.