Sąd Najwyższy rozpatrywał sprawę radnego z Crotone w Kalabrii na południu Włoch, który podczas gorączkowej debaty nazwał tamtejszego burmistrza "zdrajcą, niewdzięcznikiem, arogantem, antydemokratą i faszystą w najgorszym znaczeniu tego słowa". Obrażony burmistrz skierował sprawę do sądu i dwie kolejne instancje skazały radnego na grzywnę właśnie za użycie słowa "faszysta". Skazany nie dał jednak za wygraną i odwołał się do Sądu Najwyższego, który przyznał mu rację argumentując, że epitet ten należy uznać za "element krytyki politycznej, bardzo ostrej, ale uprawnionej". Ponadto przypomniano, że słowo to odnosi się do "ideologii, którą w przeszłości podzielało wielu Włochów". Jednocześnie w uzasadnieniu podkreślono, że słowo to dopuszczalne jest jedynie w dyskusji między politycznymi przeciwnikami. Zwykłego obywatela, zdaniem sądu, faszystą nazwać nie można, gdyż wtedy jest obraźliwe i stanowi "synonim aroganta i prowokatora". Jedno słowo, dwa znaczenia - tak orzeczenie Sądu Najwyższego skomentował dziennik "Il Giornale". Gazeta przytacza opinię prawicowej eurodeputowanej Alessandry Mussolini, wnuczki faszystowskiego przywódcy Włoch. Werdykt sędziów uznała ona za "idiotyczny i dyskryminujący", gdyż jej zdaniem nie można dzielić Włochów na obywateli i polityków. Poza tym - dodała - epitet ten w jej środowisku politycznym, bezpośrednio odwołującym się do faszyzmu, wcale nie stanowi obrazy. To kolejny w ciągu zaledwie kilku dni szeroko dyskutowany wyrok Sądu Najwyższego. Niedawno orzekł on, że jeden z najpopularniejszych i najbardziej wulgarnych włoskich zwrotów (vaffanculo) nie jest obraźliwy, gdyż bardzo się rozpowszechnił.