- OMON-owiec wziął mnie za fraki i pociągnął do ciężarówki. Tam tłukli nas pałami, jednych bardziej, innych mniej. Wydaje mi się, że z czasem funkcjonariusze byli coraz bardziej agresywni - opowiada 30-letni Jaracz. Mężczyzna został zatrzymany 10 sierpnia w centrum miasta, przy najnowocześniejszym na Białorusi centrum handlowym Galeria Mińsk. Było po godz. 20, na ulicy jeszcze jasno. Jak mówi, nie uciekał przed funkcjonariuszami, ponieważ "jest przecież fotografem i nie spodziewał się, że będą zatrzymywani dziennikarze". - Ci, którzy skandowali hasła, wycofywali się, gdy zbliżał się OMON. Było tam jednak dużo przypadkowych ludzi, którzy wyszli ze sklepów, siedzieli na ławkach. Podobnie jak ja uważali chyba, że nic nie robią, więc ich nie będą zatrzymywać. Milicja zaczęła ich łapać - wspomina. - W więźniarce byłem z człowiekiem, który ledwo stał, z głowy leciała mu krew. Szokujący był ten moment przebywania w klatce bez powietrza, na ścianie był pot - opowiada. Jak mówi, był to pierwszy jego kontakt z jakąkolwiek policją, chociaż pracował w wielu krajach na świecie. "Bili mnie w miejscu, gdzie była jeszcze krew innej osoby" Potem Jaracz trafił do aresztu mińskiego na Akrescyna, który nigdy nie miał dobrej reputacji, ale w ciągu kilku dni powyborczych protestów okrył się najczarniejszą sławą. - Za każdym razem, jak wypuszczają z samochodu, tłuką i pałują. Każą ci klęczeć i biją - po plecach, nogach, po pośladkach - opowiada. - Potem zobaczyli mój paszport i zorientowali się, że jestem Polakiem. Naprawdę cały czas myślałem, że zaraz mnie wypuszczą. Trafiłem jednak do karceru, tam spędziłem kolejne cztery godziny, klęcząc, stojąc z rękami za plecami - mówi. - Kazali mi się rozebrać do naga. Bili mnie w miejscu, gdzie była jeszcze krew innej osoby. Gdy się rozbierałem, dostałem kopa w genitalia, bo za długo rozwiązywałem sznurówki - wspomina. "Zza ściany słychać było krzyki torturowanych ludzi" Z ubraniem w rękach Jaracz trafił do celi, w której było od 19 do 23 osób, chociaż była formalnie kilkuosobowa. - To było, można powiedzieć międzynarodowe towarzystwo: był tam Włoch, Ukraińcy, Rosjanie, ludzie z Turkmenistanu, Kirgistanu, Turcji, Tadżykistanu, Szwajcarii, Chin - mówi Jaracz. Szwajcar został zatrzymany, gdy wracał z pracy, Turek wychodził z taksówki, ktoś inny - z baru. - W celi cały czas paliło się światło, nie dało się spać. Nie było powietrza, bo było nas tak dużo. Jak o coś pytaliśmy, to zamykali taki lufcik w drzwiach - wspomina Jaracz. Dodaje, że cały czas zatrzymania otrzymał jeden posiłek. - Byliśmy w tych samych ubraniach, śmierdzący, niektórzy spędzili tam ponad 100 godzin - mówi. - Zza ściany słychać było krzyki torturowanych ludzi - dodaje. Mimo wszystko, jak przekonuje, panowała przyjazna atmosfera, a ludzie podtrzymywali się na duchu, "żyli nadzieją, że zaraz ich wypuszczą". - Zaprzyjaźniłem się z jednym mężczyzną, który był tam o dobę dłużej i on w pewnym momencie wrócił z procesu i zaczął wpadać w stan psychozy. Mówił, że czuje się jak w labiryncie, zaczął się zachowywać trochę jak obłąkana osoba. To było straszne zobaczyć kogoś podobnego do mnie, z kim się zaprzyjaźniłem, w takim stanie - mówi Jaracz. "To się musi zmienić, rozpaść" Pamięta, że w oczach funkcjonariuszy w areszcie "był czysty sadyzm, żadnego człowieczeństwa w głosie, w spojrzeniu, nie zostało nic ludzkiego". - Na sprawie sądowej byli już inni ludzie; było widać, że nie chcą krzywdzić. Według mnie to jest znak, że w tym systemie są różni ludzie, że to się musi zmienić, rozpaść - ocenia. Jaracz został ukarany grzywną za udział w nielegalnym zgromadzeniu. Skazano go w czwartek, ale wypuszczono dopiero w piątek. W czwartek i przez noc na piątek pod aresztem dyżurowali dyplomaci z wydziału konsularnego RP w Mińsku. Podobnie jak w przypadku innych zatrzymanych nie było bowiem informacji, kiedy mężczyzna zostanie wypuszczony. Jaracz jest już w Polsce. Z zawodu mężczyzna jest fotografem i ilustratorem. Po wyborach zamierzał zostać na Białorusi przez miesiąc i zwiedzić cały kraj. Z Mińska Justyna Prus (PAP)