Ostoja tradycji, angielska prowincja, przeżywa najazd imigrantów - wynika z opublikowanego raportu komisji ds. wspólnot wiejskich. Organ ten doradza brytyjskiemu rządowi. Sprawa stała się na tyle poważna, że w najbliższych dniach rząd przedstawi program budowy tanich lokali na prowincji. Dotąd przyjezdni wybierali wielkie miasta, zwłaszcza Londyn, gdzie łatwiej o pracę, i nie zapuszczali się na wieś. Na prowincję zaczęli za to coraz częściej uciekać Anglicy, gdzie mogli liczyć na spokój i lepszą jakość życia. Dziś mieszka tam 9,6 mln osób, czyli co piąty mieszkaniec Anglii. Jednak, jak wynika ze wspomnianego raportu, podobnie zaczęli robić przyjezdni z Europy Środkowej. Według szacunków komisji pomiędzy rokiem 2002 a 2006 w wiejskich regionach Anglii zanotowano 186-proc. wzrost liczby imigrantów, z tym, że w najmniej rozwiniętych regionach ten przyrost wynosił aż 231 proc. W tym samym czasie w miastach zamieszkało 86 proc. więcej obcokrajowców. Podobnie jak rodowitych Anglików przyjezdnych, w tym Polaków, przyciąga możliwość zdrowego życia. Raport podkreśla, że dzieci wiejskie lepiej radzą sobie w szkołach, które są mniej przepełnione niż te w metropoliach. Na wsiach jest też mniejsza przestępczość. Spokoju na prowincji szukają głównie rodzice z małymi dziećmi. Takie rodziny najczęściej upodobały sobie hrabstwo Lincolnshire na wschodzie Anglii i północną Kornwalię. - Najazd przyjezdnych sprawia, że rosną, i to gwałtownie, ceny lokali na prowincji. Za sprawą imigrantów z Polski, Czech czy Rumunii zmienia się także wygląd wiejskiego budownictwa - głosi raport. Przeciętny domek na wsi jest droższy o 20 proc. niż na terenach zurbanizowanych. Za przeciętny dom w mieście zapłacimy 212,8 tys. funtów. Za porównywalną nieruchomość na wsi trzeba wysupłać 257,6 tys. funtów. Jeśli zaś marzy nam się chatka na odludziu - cena wzrasta do 352,7 tys. funtów. Te ceny nie odstraszają jednak imigrantów. Gorzej jest z rodowitymi Anglikami, którym rząd zamierza niebawem przedstawić program budowy tanich domów na terenach wiejskich.