Samolotem tym podróżowała delegacja wojskowa z wiceministrem obrony Januszem Zemke. Do poniedziałkowego popołudnia brakowało jeszcze wszystkich zezwoleń na przelot samolotu ze sprzętem nad obcymi terytoriami. Trwały starania, aby samolot wystartował w poniedziałek i we wtorek rano, po międzylądowaniu w kraju sąsiadującym z Afganistanem, dotarł do Kabulu. Warunki na lotnisku w stolicy Afganistanu nie pozwalają jednak na starty i lądowania od zmierzchu do świtu. Wiceminister obrony RP Janusz Zemke i dowódca polskich Sił Powietrznych, generał Stanisław Targosz, wraz z kilkoma dziennikarzami objechali całe lotnisko i zapoznali się z pracą wieży kontroli lotów. Lądowisko, położone na równinie pomiędzy górami, nie posiada w ogóle radarów. Kontrolerzy lotów wypatrują z odległości 10 kilometrów wyłaniające się zza gór maszyny i wzrokiem odprowadzają je do momentu lądowania. Na lotnisku bywają chwile, że ląduje i startuje dużo samolotów. Widoczność pogarszają unoszące się i wirujące tumany kurzu. Góry praktycznie są pozbawione roślinności i pokrywa je sypki piasek. Wiele do życzenia pozostawia też stan dróg do kołowania. Wiceszef resortu obrony i dowódca lotnictwa mieli okazję zobaczyć wiele wyrw na trasie wiodącej na pas startowy. Zły stan pasa do kołowania był przyczyną unieruchomienia samolotu rządowego. Wystający z pękniętej płyty metalowy kątownik rozciął trzy opony tylnych kół z lewej strony podwozia, a czwarte uległo uszkodzeniu wskutek tarcia. W dobrym stanie znajduje się pas startowy, który przed dwoma laty Japończycy wyremontowali za 30 milionów USD. Znaczna część terenu lotniska jest ciągle zaminowana, o czym informują rozstawione znaki. Na obrzeżach lotniska zalega wiele wraków samolotów i samochodów. Polacy uwięzieni na lotnisku w Kabulu są pod dobrą opieką obsługi lotniska z Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF). Krótko po awarii TU-154 M zostali zakwaterowani w lotniskowym hotelu. Podobnie jak służący w lotniskowej bazie żołnierze, korzystają z urozmaiconego menu w miejscowej stołówce.