Muzeum Red Star Line - czyli nieistniejącego już belgijsko-amerykańskiego przedsiębiorstwa morskiego - mieści się w portowej dzielnicy Antwerpii, w budynkach, do których w latach 1873-1935 trafiali emigranci przed dostaniem się na pokład promu do Nowego Jorku czy Halifaksu. Przechodząc z sali do sali, krok po kroku pokonujemy tę samą drogę co uciekający prawie sto lat temu przed wojnami, pogromami i biedą Polacy, Francuzi, Brytyjczycy czy Belgowie. Uwagę zwiedzających przyciągają nie tylko zdjęcia, dokumenty podróżne, przedmioty z epoki i modele statków, ale przede wszystkim historie samych pasażerów. Poznajemy je poprzez fragmenty listów i nagrania wideo. Bohaterami tych ostatnich są wciąż żyjący emigranci z Red Star Line, których odnaleźli historycy. "To muzeum opowieści, a nie przedmiotów" - podkreśla w rozmowie z PAP jego przedstawicielka Nadine Plehiers. Liczy na to, że w ciągu pierwszego roku nowa atrakcja turystyczna portowego miasta przyciągnie ok. 125 tys. zwiedzających. Jedną z ostatnich żyjących pasażerek jest urodzona w Berlinie w rodzinie polskich Żydów Sonia Pressman Fuentes. Po dojściu Adolfa Hitlera do władzy jej rodzice zdali sobie sprawę, że wkrótce Żydom może grozić niebezpieczeństwo. "Ojciec dogadał się z Niemcami i oddał im nasz majątek, dzięki czemu pozwolili nam wyjechać" - opowiada Pressman Fuentes na nagraniu wideo. Jej rodzina udała się do Antwerpii. Ojciec próbował prowadzić tam interesy. Po kilku miesiącach bezskutecznych prób podjął jednak decyzję o wyjeździe. Spowodowana była ona też groźbą deportacji. "Nakaz deportacji pojawił się, gdy płynęliśmy już Red Star Line do USA" - relacjonuje Pressman Fuentes. W swojej opowieści kobieta porusza też temat emigracji. "To, że wyjechałam, sprawiło, że zawsze czułam się inna i wyobcowana" - przyznaje. Kurator wystawy Bram Beelaert powiedział PAP, że historie emigrantów z Red Star Line są pretekstem do przedstawienia zjawiska migracji w szerszym kontekście. Nadine Plehiers zauważa, że Antwerpia z dawnego miejsca tranzytu zamieniła się w docelowe miejsce pobytu tych, którzy szukają tu lepszych warunków do życia. Bilety na promy Red Star Line można było kupić nie tylko w Belgii, ale także w biurach za granicą, np. w Warszawie. W pierwszej kolejności podróżnych czekała jednak kilkudniowa przeprawa pociągiem lub innym środkami transportu. Tę "długą i smutną podróż" opisuje urodzona w żydowskiej rodzinie w Rosji Basia Cohen. Jej ojciec wyjechał do USA w 1913 roku, a matka z dziećmi mogła dołączyć do niego dopiero po sześciu latach. "Musieliśmy nielegalnie przeprawić się przez rzekę. Potem przez całą noc szliśmy w błocie. Co kilka kilometrów przemytnicy domagali się dodatkowych pieniędzy" - relacjonuje. Kilka dni po dotarciu do Antwerpii przyszli emigranci udawali się do budynku, w którym obecnie mieści się muzeum. Turyści widzą, gdzie pasażerowie trzeciej klasy - bo to ci są głównymi bohaterami wystawy - zostawiali bagaże, które następnie były dezynfekowane. Samych pasażerów czekał godzinny prysznic i także dezynfekcja. Następnie trafiali w ręce lekarzy, zarówno belgijskich jak i tych zatrudnionych przez Red Star Line. Ci ostatni badania traktowali wyjątkowo poważnie, pamiętając, że to ich firma opłaca bilet powrotny tych pasażerów, którzy po dopłynięciu na wyspę Ellis w Nowym Jorku zostaną jednak uznani za chorych i nieprzyjęci do kraju. Taki los czekał dziewięcioletnią siostrę Morrisa Moela. Dziewczynka nie została wpuszczona do USA, ponieważ amerykańscy lekarze na wyspie Ellis wykryli u niej zakaźną jaglicę. Wówczas matka Moela stanęła przed tragicznym wyborem: wrócić z całą rodziną do Europy lub kazać córce, by samotnie udała się w podróż. "Po 13 latach rozłąki z mężem postanowiła odesłać moją siostrę" - opowiada Moel. Dziewczynka kolejną próbę dotarcia do Stanów Zjednoczonych podjęła rok później. Znowu się nie udało i znowu musiała wrócić do Antwerpii. Miała 10 lat, a do rodziny dołączyła dopiero 5-6 lat później - mówi Moel. "Gdy myślę o tym, co działo się w Rosji po naszym wyjeździe, to powtarzam sobie: dzięki Bogu nas tam nie było" - dodaje. Jednak nie dla wszystkich nowy kontynent okazywał się krainą marzeń. "Nie rozumiem, dlaczego ludzie myślą, że Ameryka to złoty kraj. (...) Ludzie są tu wykorzystywani, tak jak wykorzystywano Żydów w czasach faraonów" - żaliła się w 1891 roku w liście wysłanym z Nowego Jorku do rodziny Faustyna Wiśniewska. Pasażerów, którym w końcu udało się dostać na pokład, czekała co najmniej dziesięciodniowa przeprawa morska. Na promie mieściło się zazwyczaj ok. tysiąca osób. "To nie była przyjemna podróż. Noc spędzaliśmy na pryczach bez pościeli, a przez większą część dnia staliśmy w kolejce po jedzenie, które było nam podawane w sposób, jakbyśmy byli bydłem" - wspominała Golda Meir, pierwsza kobieta, która stanęła potem na czele izraelskiego rządu. Wśród ponad 2 mln ludzi, którzy skorzystali z usług Red Star Line, był też Albert Einstein. Jednym z eksponatów w nowo otwartym muzeum jest jego dziennik podróży, który prowadził, gdy w 1933 roku uciekał z nazistowskich Niemiec. "Opowieści ludzkie, historia migracji i te fantastyczne przedmioty - to wszystko razem w połączeniu z tym samym co przed laty budynkiem tworzy aurę autentyczności. Tylko dzięki tej nienamacalnej atmosferze te przedmioty nabierają znaczenia" - powiedział PAP kurator wystawy. Z Antwerpii Julia Potocka