Zachwyty całej literackiej Europy wiązały się z faktem, że mitologiczne postaci, mimo związanych z nimi walorów poznawczych oraz artystycznych, rzadko a właściwie nigdy nie należą do postaci realnych, namacalnych, materialnych, słowem nie istnieją. A już zwłaszcza nie bywają autorami poezji wysokich lotów. Jeśli zatem trafi się podobny skarb, wyjątek od powszechnej tezy, że mity to bujdy, rzecz można zakwalifikować do rangi wydarzeń na miarę światową. Odkrywca tego wydarzenia staje się natomiast, z automatu, gwiazdorem na miarę światową. Chadza przeto w glorii mistrza i autorytetu nie do podważenia. I tak było przez cały niemal żywot Macphersona, czyli do końca wieku XVIII. Dopiero po śmierci odkrywcy okazało się, że cała ta poezja Osjana, cudem odgrzebana z odmętów historycznego zapomnienia, sama jest całkowicie mityczna, czyli nierealna. Wyszło bowiem na jaw, że sprytny Szkot przekazał światu do kontemplowania zwyczajny apokryf, czyli poezję, którą nagryzmolił własnym sumptem, podszywając się jedynie pod bohatera Irlandczyków. Do opracowania swej przebiegłej intrygi był nieźle przygotowany. Skończył bowiem prestiżowy King's College w Aberdeen i już na studiach wyróżniał się tworzeniem dobrych wierszy. Nie wystarczająco jednak dobrych, by pokusić się o podium europejskie w kategorii "poezja wysokiej próby". Potrzebne było znane nazwisko, pod które można się podpiąć. Takie w dodatku, którego dysponent nie podniesie od razu larum i nie zacznie bić na trwogę przywołując swe autorskie prawa. Najlepszym do tego celu okazywał się, jak by nie patrzeć, nieistniejący Osjan. A właściwie Oisin, gdyż tak brzmi poprawna wersja staroirlandzka owego określenia. Heros był synem mitycznego Fiona mac Cumhail'a, wojownika oraz "konstruktora" północnoirlandzkiego Giant's Causeway. Dzięki tym zasługom Oisin był wśród miejscowej ludności powszechnie znany, co podnosiło znacznie jego zalety w oczach Macphersona. Wybór okazał się znakomity. Już pierwsze wydanie wierszy z 1760 roku "Fragments of Ancient Poetry Collected in the Highlands of Scotland", jako "przekład" na angielski rzekomo odnalezionej poezji gaelickiej zostało entuzjastycznie przyjęte przez publiczność. Poklask nie ominął kolejnych: dwóch poematów epickich "Fingal" (1761) i "Temory" (1763), a także późniejszych, rozszerzonych "The Works of Ossian" (1765) oraz zbiorowego wydania "Poems of Ossian" (1780). Zawierały one pisane łatwym językiem, barwne przedstawienia przyrody, baśniowych stworzeń, skrzatów, wróżek, elfów i mitycznych bóstw. W magicznej aurze przedstawiały bohaterów celtyckiej Szkocji oraz ich walkę ze złem. Charakteryzująca je nadmierna "szkockość" w odbiorze stała się pierwszą kostką domina, która po czasie wywróciła całą konstrukcję oszustwa Macphersona. Irlandczycy bowiem zaczęli pomstować, że Oisin jest ich, a bezczelni entuzjaści kiltów próbują go chytrze podprowadzić. I choć nie mięli racji, gdyż Szkocja czasów gaelickich dzieli swą tradycję z gaelicką Irlandią, a większość mitów jest wspólna, to krytyka ta okazała się być probierzem kolejnych. Największym przeciwnikiem szczwanego "tłumacza" był jeszcze za jego życia Samuel Johnson, świetny literaturoznawca a także poeta, eseista, pisarz. Już on wskazywał, że publikacje Macphersona to bujda. W dodatku (co różniło go od współczesnych), bujda niskich lotów artystycznych. Jemu oraz pozostałym krytykom nie chciano jednak uwierzyć. Czytelnicy właściwie aż do czasów nam współczesnych, ufali wyłącznie "odkrywcy" Osjana. Dopiero w 1952 roku brytyjski profesor Derick Thomson rozwiał wszelkie złudzenia, co do jego autentyczności. Zanim to jednak nastąpiło, przez 200 lat tabuny pisarzy, poetów, czy malarzy czerpały garściami z twórczości Macphersona. Należy tu przede wszystkim wymienić sztandarową pozycję epoki romantyzmu "Cierpienia młodego Wertera" Johana Wolfganga Goethe. Werter występuje tam w charakterze tłumacza poezji Osjana. Innym wielbicielem "Pieśni" był cesarz Napoleon Bonaparte. Ich lektura towarzyszyła mu zarówno podczas wypraw do gorącego Egiptu jak i mroźnej Rosji. Nawiązań nie brak i u nas. Potępiając w czambuł Mackphersona i jego twórczość należałoby rzucić w ogień całe fragmenty dzieł Adama Mickiewicza, Ignacego Krasickiego, Juliusza Słowackiego i wielu, wielu innych, skończywszy na XX-wiecznym Leśmianie. Wszyscy oni ulegli przemożnej fascynacji wielkim oszustwem, kłamstwem oraz paskudną manipulacją. Czy może raczej fascynacji poezją Jamesa Mackphersona, znakomitego, szkockiego twórcy? Żyjemy w dobie przełamywania wszelkich możliwych granic w sztuce. Zwykła plama na spodniach ma szanse być główną atrakcją nowojorskiej galerii, a skojarzenia gastryczne w literaturze to standard. W tym świetle postępek Mackphersona zdaje się pozostawać w granicach dobrego smaku. Takie czasy! Piotr Miś