Boom rozpoczął się kilka lat temu. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej liczba naszych rodaków udających się do brytyjskiej stolicy wzrosła kilkakrotnie. Polacy ciągną do Londynu, bo chcą zarobić, zdobyć międzynarodowe certyfikaty lub po prostu się zabawić. Nie przestraszyły ich nawet lipcowe zamachy terrorystyczne, w których zginęły trzy nasze rodaczki. Kolory stolicy Londyn to zbiorowisko narodowości, a tym samym wielu kultur, religii, obyczajów. - Tu wszyscy czują się swobodnie. Nikogo nie dziwi widok kobiety z zakrytą twarzą - podkreśla Rafał (w Londynie od 4 lat). W brytyjskiej stolicy obok siebie znajdują się kościoły, meczety i synagogi. Na ulicach, w pubach zawsze jest kolorowo. Pełno irokezów na głowach, kolczyków w pępkach, skórzanych obroży na szyjach kontrastujących z garniturami od Armaniego i butami od Gucciego. Polacy żyją zwykle skromnie. Nie tworzą w Londynie zwartej społeczności - są polskie gazety, radia, sklepy i restauracje, ale większość - szczególnie młodych ludzi - próbuje integrować się z resztą międzynarodowej społeczności. - Wśród moich znajomych są głównie Włosi, Hiszpanie i Anglicy. Polaków znam tylko kilku - mówi 25-letnia Magda. - Nie mam najlepszych doświadczeń z rodakami, a poza tym łatwiej mi szkolić język. Po prostu muszę mówić po angielsku - dodaje jej przyjaciółka, Joanna. Takich jak one jest więcej. Swobodnie czują się poza domem. - Londyn to przyjazne miasto. Tu łatwo poznaje się ludzi - zapewnia studentka z Krakowa. Niestety - stolica nie sprzyja zawieraniu trwałych związków, dlatego ludzie często czują się samotni. - Czasami bardzo tęsknię za rodziną i przyjaciółmi z Polski. Tu czasami nie mam z kim tak od serca pogadać... Ale jak wracam do kraju, od razu tęsknię za Londynem, za jego luzem. Tu nie czuję się skrępowany. W Polsce ludzie ciągle lustrują cię wzrokiem: jak się wyróżniasz, to wytykają cię palcem. W Londynie każdy się wyróżnia i nikomu to nie przeszkadza... chyba, że właśnie przyjechał z Polski - śmieje się 22-letni Marek. Życie w Londynie do łatwych jednak nie należy. Przede wszystkim dlatego, że jest drogie. - Mieszkam niedaleko British Museum, to centrum Londynu. Jest nas czwórka, każdy płaci 325 funtów miesięcznie za sam czynsz. Do tego dochodzą opłaty: około 400 funtów - mówi Magda. Mieszkanie w centrum ma jednak zalety. - Nie muszę kupować biletów na metro i autobusy. Prawie wszędzie można dojść na piechotę, choć tu odległości są ogromne - tłumaczy Magda. Tyle że zamieszkanie w centrum nie jest łatwe. Przynajmniej jeden z wynajmujących lokum musi mieć konto w banku, a na nim sporo pieniędzy. - Potrzebne są także referencje od przynajmniej dwóch właścicieli poprzednio wynajmowanych mieszkań - mówi Magda. Dlatego dobrze jest wynająć mieszkanie z rodowitym Anglikiem. Musimy się liczyć także z tym, że nie będziemy mieć zbyt dużo prywatności. - Mieszkamy po dwie osoby w pokoju. Czasami więcej, jak mamy gości. Jak się jest na obczyźnie, to trzeba sobie pomagać - zapewnia Asia, studentka. Magister za barem O pracę w Londynie nie jest trudno. - Ci, którzy mają małe wymagania, znajdą pracę na ogół niechcianą przez miejscowych. Niektórym, wykwalifikowanym, udaje się osiągnąć coś więcej, ale są i tacy, którzy nic nie znajdują i wpadają w swoistą pułapkę: na emigracji nie mogą się odnaleźć, a do kraju boją się wracać: mogą zostać wyśmiani lub odtrąceni, bo im się nie udało - mówi INTERIA.PL psycholog, prof. Zbigniew Nęcki. Pracując w barze czy restauracji można zarobić od 200 do 600 funtów tygodniowo, jeśli wliczymy w to napiwki. W sklepach zarobki są niższe - około 1 tys. funtów miesięcznie. Jeśli jednak znamy język, mamy ambicję i cierpliwość, można starać się o lepszą pracę. Artura zatrudniła duża firma podatkowa. Zarabia 2 tys. funtów miesięcznie. W Polsce skończył studia administracyjne. Marek przyjechał do Londynu zaraz po maturze. Jest tu już od 6 lat i na razie nie zamierza wracać. Skończył 3-letni kurs wystroju wnętrz i pracuje jako projektant w dużej firmie. Miesięcznie może zarobić nawet do 3 tys. funtów. Studia skończone w Polsce nie zawsze są respektowane w Anglii, dlatego niektórzy są rozczarowani. Z tytułem magistra muszą pracować za barem. Nie ma się jednak co załamywać. Jak mówi Magda, absolwentka prawa, niektórzy pracodawcy uznają polskie dyplomy. - W moim przypadku konieczne jest skończenie studiów uzupełniających albo kursu, bo prawo angielskie różni się od polskiego, ale to nie znaczy, że nie mam szans na pracę w zawodzie - mówi. Na razie próbuje odbyć praktyki. Nawiązała już odpowiednie kontakty. Ci, którzy sobie nie radzą, mogą zgłosić się do jednej z wielu agencji pracy. Wystarczy przyjść z napisanym po angielsku życiorysem, a potem czekać. W przypadku prywatnych agencji trzeba też uiścić opłatę. Za darmo działa tzw. Job Center. Ale zaoferuje nam najczęściej sklepy lub bary. Czekając na paczkę z kraju Londyn ma już nawet polską dzielnicę. To Ealing Broadway. Są tam polskie sklepy, restauracje, kluby i kościoły. Żeby jednak zjeść coś polskiego, wystarczy wejść do jakiegokolwiek supermarketu. Na półkach coraz częściej można znaleźć sprowadzane z naszego kraju śledzie, piwo, wódkę, kiełbasę, paluszki oraz soczki marchewkowe. Gorzej jest z owocami i warzywami. - Brakuje mi polskich truskawek, jagód, czy malin. Nawet polskie ziemniaki czy sałata są dużo smaczniejsze niż te w Londynie - mówi Magda. - Tu zresztą wszyscy narzekają na jedzenie. Dlatego najlepsze są momenty, gdy przychodzi paczka z Polski. - Polska kiełbasa z polską musztardą i ogórkami kiszonymi. Pycha.... czasami śni mi się po nocach - śmieje się Paweł. Właśnie dostał taką paczkę. - Będzie uczta przez kilka dni - mówi. Za to jak się ubierać, to tylko w Londynie. To dziś prawdziwa europejska stolica mody. Warto wybrać się zwłaszcza na Oxford Street. Najtłoczniej jest wtedy, gdy sklepy ogłaszają przeceny Warto też zaglądnąć do sklepów z używaną odzieżą, gdzie np. buty od Gucciego za jedyne 25 funtów. Nie wszyscy przyjeżdżają do Londynu po to, by odkładać pieniądze. Zwłaszcza, że stąd nietrudno ruszyć w świat. - Bilety na samolot w najdziwniejsze miejsca są dużo tańsze niż w Polsce. Dlatego podróżuję - mówi Magda. - Byłam już na Ibizie i na Sardynii. Przede mną Brazylia, a może też Australia. Są jednak tacy, którzy nie znają dobrze nawet samego Londynu. Robert pojechał tam, by zarobić na ślub i mieszkanie. Ustawia wózki w supermarkecie. - W Polsce czeka na mnie dziewczyna. Ustaliliśmy, że pojadę maksymalnie na rok. Nie mam czasu na imprezy ani nawet na zwiedzanie. Imprezowanie zresztą kosztuje. Bezpłatne są za to parki. Można siedzieć na trawie, pływać łódką, zwiedzać królewskie ogrody albo wysłuchać koncertu gwiazd. Darmowe są też w Londynie muzea. Sentymentalni Słowianie? Wyjazd oznacza życie na obczyźnie; z dala od rodziny i przyjaciół. Pobyt przedłużany z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, może okazać się pułapką. Jak mówi prof. Zbigniew Nęcki, ci którzy wyjeżdżają, to najczęściej ludzie z problemami, którzy liczą, że w obcym miejscu się odnajdą, a tymczasem gubią się jeszcze bardziej. - Polacy to sentymentalni Słowianie, dlatego powinni mieszkać w Polsce - mówi. - Jesteśmy narodem, który ma kłopoty z adaptacją. Ludzie wyjeżdżają, ale emocjonalnie nadal zostają związani z Ojczyzną. Profesor podkreśla, że wielu naszych rodaków, nie mogąc przystosować się do nowego życia, zostaje na marginesie. A wtedy pojawiają się depresje i nerwice. - Tacy zagubieni ludzie mają także często problem z piciem. To sposób na redukcję napięcia - uważa Nęcki. - Koszt emocjonalny wyjazdu jest bardzo duży. Zarabianie np. na wspólną przyszłość często kończy się rozwodem i rozpadem więzi rodzinnych. Nie oznacza to jednak, że wyjazdy zagraniczne mają same negatywne strony. Powinniśmy się cieszyć, że możemy oglądać świat.- Dzięki temu możemy pozbyć się kompleksów, bo Polacy to inteligentny i mądry naród. Zatem - wyjeżdżajmy do Londynu, podróżujmy, ale... z nowymi doświadczeniami wracajmy do Polski. Może w końcu ktoś nas tu doceni - mówi prof. Nęcki.