"New York Times" wyraża obawy, że zamachy mogą się stać dla premiera Władimira Putina pretekstem do wprowadzenia jeszcze bardziej dyktatorskich metod rządzenia. "Rosyjscy przywódcy mają obowiązek ochrony społeczeństwa. Martwimy się jednak, że premier Putin wykorzysta poniedziałkowy horror jako usprawiedliwienie dla umocnienia swojej autorytarnej kontroli kraju" - pisze nowojorski dziennik. Przypomina, że kiedy ekstremiści z Czeczenii przeprowadzili w Rosji serię krwawych ataków terrorystycznych w 2004 r., Putin - będący wówczas prezydentem - przeforsował tzw. reformy zmierzające teoretycznie do poprawy bezpieczeństwa obywateli. "Ich skutkiem było przekazanie Kremlowi, Putinowi i służbom bezpieczeństwa, z których się wywodzi, zbyt wielkiej władzy w celu uciszania wolnej prasy i wyeliminowania z konkurencji niemal wszystkich politycznych rywali" - czytamy w komentarzu. "Jeżeli Rosja ma mieć jakąkolwiek nadzieję na pokonanie ekstremizmu, Putin będzie musiał mniej skupiać się na promowaniu swojej władzy, a bardziej na głębokich przyczynach konfliktów na Zakaukaziu. Może zacząć od wysłuchania swego protegowanego Dmitrija Miedwiediewa, obecnego prezydenta, który wezwał, by Kreml zajął się przejawami niesprawiedliwości, które sprzyjają ekstremistom, takimi jak bieda, bezrobocie i korupcja. Sama brutalna siła tym razem też nic nie pomoże" - konkluduje "NYT". W środowym "Washington Post" znana publicystka Anne Applebaum zwraca uwagę, że władze rosyjskie zastanawiająco szybko orzekły, iż winę za ataki w Moskwie ponoszą czeczeńscy ekstremiści, chociaż dowody przeciw nim są na razie bardzo wątłe. "Jest całkowicie możliwe, że sprawczyniami zamachów są dwie czeczeńskie kobiety. Szybkość, z jaką wyciągnięto ten wniosek, wydaje mi się jednak dziwna. (...) Chociaż policja powiedziała, że podejrzewa powiązania zamachowców z północnym Kaukazem, nie wymieniono konkretnych związków i żadna tamtejsza grupa nie przyznała się do ataku" - pisze autorka. Przypomina, że kiedy w 1999 r. doszło do serii tragicznych w skutkach ataków terrorystycznych, m.in. w Moskwie, władze przypisały je Czeczenom i rozpoczęły kolejną wojnę przeciw Czeczenii, co pomogło w wyniesieniu do władzy Putina. "W następnych latach jednak pojawiło się wiele znaków zapytania co do ataków bombowych w 1999 r., które doprowadziły wiele osób do podania w wątpliwość, czy wszystkie były rzeczywiście zaplanowane w Czeczenii i zrealizowane przez Czeczenów" - pisze Applebaum. Tylko konserwatywny "Wall Street Journal", komentuje zamachy w inny sposób, uznając za pewnik, że sprawcami są islamscy ekstremiści i że ataki dowodzą współpracy międzynarodowych terrorystów islamskich z czeczeńskimi separatystami. "Są poważne powody, by Kreml poprawił swoją politykę w Czeczenii i sąsiednich prowincjach. O ile jednak zwykli Rosjanie pozostają celem dżihadystowskich zabójców, zasługują nie tylko na współczucie Zachodu, lecz również na nasze poparcie w tym, co się nazywało globalną wojną z terroryzmem" - pisze "WSJ" w komentarzu redakcyjnym.