Organizacja kierująca się radykalnym sunnickim islamem stworzona przez okrutnego, wykształconego i bezgranicznie ambitnego 44-letniego imama Abu Bakra al-Bagdadiego, który ogłosił się "kalifem", utrzymuje w szachu Irak osłabiony przez wojnę i napięcia religijne oraz Syrię pogrążona od czterech lat w wojnie domowej. Bagdadi w 2003 roku przyłączył się do zbrojnego ruchu oporu przeciwko amerykańskiej okupacji Iraku jako członek ugrupowania terrorystycznego Tawhid wa Dżihad, czyli Monoteizm i Święta Wojna. Trzy lata później przekształciło się ono w filię Al-Kaidy w Iraku. "Kalif" ma na swym koncie doświadczenie ponad trzyletniego pobytu w amerykańskim obozie jenieckim na terenie Iraku. Jego wielka kariera jako przywódcy najbardziej agresywnego i okrutnego ruchu dżihadystowskiego rozpoczęła się natychmiast po zabójstwie przywódcy filii Al-Kajdy w Iraku Abu Omara al-Bagdadiego. Objął przywództwo organizacji, której nazwę zmienił w październiku 2006 roku na "Państwo Islamskie Iraku", dystansując się niezwłocznie od zabitego lidera, którego krytykuje jako "pacyfistę". Następuje zerwanie ze "zbyt miękką" w swych działaniach Al-Kaidą i jej bojownikami w Syrii. Był to ostatni krok w kierunku proklamowania 29 czerwca 2014 roku "kalifatu islamskiego", zniesionego oficjalnie przez rząd turecki w 1926 roku. W irackim Mosulu, zdobytym kilkanaście dni wcześniej przez oddziały IS, "kalif" po raz pierwszy - i jak dotąd jedyny - pojawia się publicznie, aby wygłosić mowę programową, która ma uczynić oficjalnie i ostatecznie z islamu religię wojny. "Najgorszym złem jest zło innowacji. Każda innowacja jest herezją. Każda heretycka innowacja jest odstępstwem, a każde odstępstwo prowadzi do piekła" - brzmiało credo "kalifa" zawarte w jego mowie. Mimo kontrofensywy lotniczej sojuszu międzynarodowego pod przywództwem USA, które wspierają różne organizacje walczące na lądzie z dżihadystami, Państwo Islamskie według danych Pentagonu nie utraciło więcej niż kilkanaście tysięcy kilometrów kwadratowych. Od zdobycia przez oddziały IS 10 czerwca ub. roku stolicy prowincji Niniwa, Mosulu, drugiego co do wielkości miasta Iraku, stał się on głównym bastionem "kalifatu". Dzień później wojska IS zajęły Tikrit, stolicę prowincji Salah ad-Din. Kontrolując te dwa miasta "kalifat" zagraża siłom rządowym w zachodniej prowincji Anbar, gdzie w maju tego roku zdobył Ramadi, jej stolicę. Od wielu tygodni irackie wojska rządowe szykują się do wielkiej operacji, której m celem jest odbicie Mosulu. Czkają na nowoczesną broń, którą mają im dostarczyć USA. Szanse trwałego odzyskania Mosulu przez iracką armię oceniał ostatnio szef sztabu amerykańskich sił lądowych, gen. Raymond Odierno. W pierwszych latach prezydentury Baracka Obamy stał on na czele sił amerykańskich w Iraku. Oświadczył, że jego kraj nie będzie brał aktywniejszego udziału w wojnie przeciwko Państwu Islamskiemu w Iraku, dopóki szyicki w większości rząd tego kraju nie postara się o przezwyciężenie różnic z ludnością sunnicką i kurdyjską (oddziały kurdyjskich strzelców, "peszmergów", okazały się dotąd najskuteczniejsze w walkach z siłami IS). Według gen. Odierno główną przyczyną braku stabilizacji w Iraku jest "nieumiejętność zjednoczenia rozmaitych grup ludności" kraju. "Możemy rozmieścić w terenie nawet 150 000 żołnierzy i skończyć z Państwem Islamskim. I co się wówczas stanie? Rok później powrócimy do tego samego punktu" - opiniował amerykański generał w niedawnej wypowiedzi dla CBS. Według Odierno rzeczywistym problemem na Bliskim Wschodzie są napięcia w stosunkach między sunnitami a szyitami, między Arabią Saudyjską a Iranem. Staraniem samych dżihadystów filmy wideo i zdjęcia z rozstrzeliwań, pokazowych dekapitacji, ukamienowań, czy innych metod pokazowego uśmiercania "wrogów islamu" obiegają niemal codziennie cały świat. Ponad 120 000 Kurdów, jazydów i chrześcijan zdołało uciec z terenów przyłączonych do "kalifatu". Tysiące zginęły z głodu i pragnienia, chroniąc się w górach Iraku. Tymczasem Państwo Islamskie umacnia swą pozycję na zajętych terytoriach, stosując z jednej strony bezwzględny terror i uzasadniane na gruncie ortodoksji religijnej represje wobec ludności, z drugiej zaś eksploatując nie tylko zasoby naftowe tych regionów i rabując niezwykle bogate muzea i zabytki archeologiczne, ale też okradając ludność zmuszoną do niemal niewolniczej pracy. "Kalifat" dokonuje masowo bezprawnych wywłaszczeń, lokalni watażkowie nakładają na mieszkańców podbitych terytoriów najbardziej nieprawdopodobne podatki: od sprzątania i zapewnienia bezpieczeństwa ulic, od wody z publicznych studni, itp. IS korzysta także z "mięsa armatniego" w postaci bezrobotnej młodzieży, która nie mając innej opcji, zaciąga się do jego armii. W ten sposób wzmacnia m.in. obronę Mosulu przed spodziewaną ofensywą armii rządowej. Według kompetentnych analityków sytuacji na Bliskim Wschodzie pojawienia się IS nie sposób analizować jako oderwanego zjawiska; jest ono bowiem wynikiem głębokich zmian zachodzących w regionie. Profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie Hilal Jashan zwraca uwagę na okoliczności pojawienia się Państw Islamskiego. "Powstało w pełnym świetle dziennym, korzystając z poparcia różnych sił w regionie", co należy analizować w kontekście walki o wpływy i władzę między Arabią Saudyjską a Iranem. Zdaniem Jashana i niektórych innych politologów zajmujących się Bliskim Wschodem, nie należy oczekiwać, że nawet w przypadku hipotetycznego rychłego pokonania lub rozpadu "kalifatu" sytuacja powróciłaby do stanu poprzedniego "Jesteśmy świadkami historycznych zmian na Bliskim Wschodzie, a dzień, w którym IS zostanie pokonane zapoczątkuje nowe ważne zmiany w regionie" - mówi Jashan. "Uważam - dodaje - że kraje istniejące obecnie nadal będą istnieć, ale rozczłonkowane, co oznacza, że zmierzamy w stronę federalizmu. Takim rozwojem wydarzeń jest zainteresowany także Izrael, który nie ma nic przeciwko temu, aby jego sąsiedzi byli bardziej podzieleni". Madrycki "El Pais", wielki dziennik opozycyjny, przytoczył ostatnio zestawienie statystyczne dotyczące ofiar islamskiego terroryzmu na świecie. Zdaniem dziennika zaprzecza ono słynnej tezie profesora Harvardu Samuela Huntingtona, który zapowiedział "wojnę cywilizacji". W rzeczywistości bowiem - zwraca uwagę dziennik - do 90 proc. samobójczych ataków terrorystycznych doszło na Bliskim Wschodzie i w Północnej Afryce oraz na południu Azji, głównie w Pakistanie i Afganistanie. Muzułmański Irak na liście 162 krajów, w których występuje terroryzm jest pierwszy, a na przykład Francja zajmuje 56. miejsce. Mirosław Ikonowicz