W komentarzu pod tytułem "Car Putin, Krym na celowniku" gazeta podkreśla, że można spodziewać się tego jeszcze przed rozpoczęciem kadencji przez nowego prezydenta USA w styczniu przyszłego roku. "Błyskawiczna wojna przeciwko Tbilisi (...) była czymś więcej niż zwykłym konfliktem zbrojnym: był to rodzaj (...) symbolicznej zapowiedzi tego, co w niedalekiej przyszłości może przydarzyć się Ukrainie, a potem stopniowo, po kolei Białorusi, Mołdawii, Azerbejdżanowi, Armenii, piątce republik Azji Środkowej" - twierdzi włoski publicysta. I dodaje: "Tu także spore rosyjskie mniejszości mogłyby odegrać, w analogicznym przypadku pełzającego anszlusu, rolę piątej kolumny jak zrusyfikowani kolaboracjoniści z Osetii czy Abchazji". "Byłoby to - twierdzi komentator - odzyskanie dawnych carskich terytoriów, w które (premier Władimir) Putin głównie mierzy, ale także koniec farsy z przykrywką, sfabrykowaną w 1991 roku w miejsce ZSRR, a nazwanej Wspólnotą Niepodległych Państw, której instytucjonalnego funkcjonowania ani praktycznej użyteczności nigdy nie poznano". Według dziennika "La Stampa" "najbardziej pożądanym łupem, który w każdej chwili mógłby doprowadzić do wielkiego polowania" ze strony prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i premiera Władimira Putina pozostaje Ukraina "podzielona prawie na pół na bardzo silną rosyjską mniejszość i mówiących po rosyjsku mieszkańców wschodniej części kraju oraz nieokreśloną, proeuropejską większość Ukraińców z zachodu". "Ukraińska niepodległość nigdy nie została psychologicznie zaakceptowana przez Rosjan w wymiarze etnicznym i kulturowym" - przypomina publicysta Enzo Bettiza. Jak ocenia, "podczas gdy kryzys na Kaukazie przyniósł w Europie reakcje bardzie notarialne aniżeli polityczne, skłaniając do postawy wyczekiwania wobec utajonego kryzysu ukraińskiego, Rosja po karze wymierzonej Tbilisi, już szukała pretekstu bądź pretekstów, by może cięższą jeszcze karę wymierzyć Ukrainie". "Eskalacja odzyskiwania imperium trwa dzisiaj w pełni, a wyborcza nieobecność na scenie Stanów Zjednoczonych przyspiesza jedynie jej moment i wydoskonala metody" - stwierdza publicysta. "Z wszelkim prawdopodobieństwem nie będziemy nawet musieli czekać na następnego amerykańskiego prezydenta, by zobaczyć na kogo, po (prezydencie Gruzji Micheilu) Saakaszwilim, spadnie drugi cios moskiewskiej diarchii" - pisze Bettiza. Komentator turyńskiej gazety wyraża opinię, że "szybkie tempo" sierpniowego konfliktu w Gruzji było "odwrotnie proporcjonalne do wyrządzonych strat, które mogą powtórzyć się w wymiarze szerszym i bardziej niebezpiecznym".