Przypomnijmy, że swój start w prawyborach Partii Republikańskiej Donald Trump zaanonsował, wypowiadając kontrowersyjne słowa na temat Meksykanów. "Kiedy Meksyk przysyła nam swoich ludzi, nie przysyła tych najlepszych. Przysyłają ludzi, którzy mają problemy i oni przynoszą te problemy do nas. Przynoszą narkotyki. Przynoszą przestępczość. Są gwałcicielami. Niektórzy z nich, zakładam, są też dobrymi ludźmi" - oznajmił Trump, zapowiadając jednocześnie budowę wielkiego muru na granicy z Meksykiem. Mur graniczny stał się motywem przewodnim kampanii 70-letniego miliardera. Tłumy na wiecach na każdą wzmiankę o murze reagowały wręcz euforycznie. Trump wielokrotnie powtarzał, że mur, którego koszt szacuje się na grubo ponad 20 miliardów dolarów (Trump w wywiadach zaniżał koszty budowy), sfinansuje rząd Meksyku. Z tego stwierdzenia uczynił Trump swego rodzaju zabawę: - Kto zapłaci za mur? - pytał Trump swoich zwolenników. - Meksyk! - odpowiadali chóralnie. Choć dziennikarze wskazywali na logistyczne problemy związane z budową muru - kwestie własności gruntów czy ukształtowania terenu, Trump uparcie powtarzał, że mur za jego prezydentury na pewno powstanie. Gdy podczas prezydenckiej debaty skrytykowano tę ideę, Trump odparł: - Mur właśnie stał się 10 stóp wyższy. Tym większe było zdumienie, gdy w środę Donald Trump udał się do Meksyku na zaproszenie prezydenta Enrique Pena Nieto. Miliarder pokazał w Meksyku zupełnie inne oblicze. Meksykanów tym razem nazwał "wspaniałymi ludźmi", którzy "ciężko pracują", a prezydenta Nieto określił mianem swojego "przyjaciela". Trump dziękował za "zaszczyt" bycia zaproszonym do Meksyku. W sposób wyjątkowo wyważony i spokojny mówił o problemie nielegalnej imigracji i ochronie granic. Postulował także wprowadzenie zmian w umowie NAFTA. Obaj politycy wystąpili razem na konferencji prasowej i wypowiadali się w nadzwyczaj kurtuazyjnie. Zamysł tej wizyty z punktu widzenia sztabu Donalda Trumpa był tyleż oczywisty, co genialny - Amerykanie zobaczyli nową, "prezydencką" wersję Trumpa. Pokazano go jako wyważonego, racjonalnego dyplomatę, sugerując tym samym, że gdy przyjdzie co do czego, Trump będzie potrafił się zachować i zręcznie negocjować. Jednocześnie spotkanie w pewien sposób legitymizowało pomysły kandydata dotyczące nielegalnej imigracji. Skoro Trump rozmawia o murze z prezydentem Meksyku, to znaczy, że temat jest jak najbardziej poważny - taki wniosek mógł amerykański wyborca z tego spotkania wyciągnąć. Co wyobrażał sobie prezydent Meksyku, zapraszając Trumpa? Być może chciał pokazać rodakom, że utemperował kandydata republikanów, "pokazał mu jego miejsce", zastopował jego zamiary, stanął w obronie Meksykanów mieszkających w USA. Choć Nieto twierdzi, że wprost oświadczył Trumpowi, iż za mur nie zapłaci, powszechny odbiór tej wizyty jest w Meksyku bardzo krytyczny. Prezydentowi, który cieszy się rekordowo niskim poparciem, zarzucono, że upokorzył swój naród, legitymizując kogoś takiego jak Trump i pomagając mu w kreowaniu "prezydenckiego" wizerunku. Być może Nieto myślał pragmatycznie - chciał ułożyć sobie stosunki z ewentualnym przyszłym prezydentem USA, otworzyć dialog. Jakikolwiek był jego zamysł, Meksykanom to się nie spodobało. Kilka godzin po spotkaniu miliarder znów był w swoim żywiole. W Arizonie zapowiedział deportację nielegalnych imigrantów i oznajmił, że Meksyk zapłaci za mur. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Trump prezydenta Meksyku po prostu ograł.