Jak podaje AFP, do budynku władz wtargnęło około stu młodych ludzi ubranych w kominiarki z symbolem lokalnej drużyny piłkarskiej. Zaczęli plądrować gmach i wyrzucać telewizory przez okna. Około pięciu tysięcy zgromadzonych na miejscu demonstrantów biło im brawo. W Sarajewie policja użyła kul gumowych i grantów hukowych, by rozproszyć kilkusetosobowy protest. Manifestacja w geście solidarności z demonstrującymi w Tuzli odbyła się tam również w czwartek. W Tuzli protesty trwają od wtorku. W czwartek rannych zostało 130 osób, w tym 104 policjantów. Władze nakazały szkołom odwołanie lekcji w piątek. Tuzla była kiedyś jednym z największych ośrodków przemysłowych w Bośni. W ostatnich latach boleśnie odczuła zamykanie prywatyzowanych fabryk. Podczas protestów trwających od wtorku domagano się działań przeciwko właścicielom czterech dawniej państwowych zakładów. W przeciągu ostatnich kilkunastu lat były one prywatyzowane, ale nowi właściciele zamiast obiecanych inwestycji i przywrócenia rentowności, przestawali wypłacać pensje pracownikom, sprzedawali udziały i ogłaszali bankructwo. Z Tuzli protesty przeniosły się w czwartek do innych miast Bośni i Hercegowiny i przerodziły się - jak pisze Al-Dżazira - w wyraz powszechnego niezadowolenia z powodu bezrobocia i korupcji. Według rozgłośni Deutsche Welle w rezultacie prywatyzacji, którą w liczącej 3,8 mln mieszkańców Bośni i Hercegowinie rozpoczęto w 1998 roku, 80 proc. prywatyzowanych zakładów zamknięto, pół miliona robotników znalazło się na ulicy, a 100 tys. straciło etaty. Bezrobocie w Bośni i Hercegowinie, według danych oficjalnych, sięga aż 44 procent. Realne jest, jak ocenia bank centralny, niższe - na poziomie 27,5 proc., ponieważ wiele osób pracuje na czarno. Równowartość przeciętnego wynagrodzenia to 420 euro. Jeden na pięciu mieszkańców żyje w ubóstwie.