Plan Germania i "budowlana aryzacja" w Berlinie Na rozwiązanie czeka wciąż uregulowanie stosunków własnościowych dotyczących nieruchomości. Najlepszym tego przykładem jest centrum Berlina. Parcele w centrum Berlina są wyjątkowo łakomym kąskiem dla inwestorów. Ich ceny wciąż idą w górę. Pomiędzy wieżą telewizyjną na wschód od Alexanderplatz i Czerwonym Ratuszem w dzielnicy Mitte rozciąga się obszar, który przed II wojną światową był w Berlinie tym, czym Nalewki w przedwojennej Warszawie. Blisko jedna piąta domów, które stały do 1939 roku, należała do niemieckich Żydów. Dziś nic z nich nie zostało. Z wielu powodów. Najważniejszy to Plan Germania, będący główną częścią wizji Hitlera przebudowy Niemiec po ich ostatecznym zwycięstwie w II wojnie światowej. Berlin miał przekształcić się w Germanię. Pierwszym krokiem w tym kierunku był Stadion Olimpijski, wybudowany na olimpiadę w 1936 roku. Drugim - Nowa Kancelaria Rzeszy. Ale takich monumentalnych budowli miało być dużo więcej. A większość terenów pod zabudowę w centrum miasta znajdowała się w rękach Żydów. Ulubiony architekt Hitlera, Albert Speer, został mianowany przez niego w 1937 roku generalnym inspektorem budowlanym stolicy Rzeszy i z miejsca przystąpił do dzieła. Działki za paszport Do kierowanego przezeń urzędu należała decyzja, które żydowskie działki budowlane nadawały się pod nowe, monumentalne budowle. Jeśli się nadawały, przechodziły na własność państwa. Inne nabywano za śmiesznie niską cenę od prawowitych właścicieli, a jeszcze inne za darmo, w zamian za paszport umożliwiający opuszczenie III Rzeszy. Warunkiem jego otrzymania było zrzeczenie się prawa własności, co obejmowało także, a w tym przypadku przede wszystkim, domy, mieszkania i parcele budowlane.Główną arterią Germanii miała być pięciokilometrowa "Aleja Wspaniałości", biegnąca z południa i krzyżująca się w pobliżu Bramy Brandenburskiej z osią Wschód-Zachód. Wszystko, co leżało na tej osi, zostało jeszcze przed wojną wysadzone w powietrze. Nie zachowało się nic, nawet ulice, przy których stały kiedyś "usunięte" przez hitlerowców budynki. Resztę, to jest budynki położone obok, zniszczyły alianckie naloty dywanowe, a ostatnie niedobitki padły ofiarą socjalistycznego realizmu w architekturze powojennej NRD. Wystawa "Zrabowane centrum" Architekt Lutz Mauersberger i historyk Benedikt Goebel zorganizowali skromną wystawę pod nazwą "Zrabowane centrum" ("Geraubte Mitte"), którą można było obejrzeć w Ephraim-Palais w Berlinie. Dokumentowała ona losy wielu "zaryzowanych" w opisany wyżej sposób budowli w sercu miasta.Matthias Wolski, będący jednym z przewodników po tej wystawie, wychował się w Berlinie - stolicy b. NRD, czyli w dawnym Berlinie Wschodnim. Mówiąc ściślej - w centrum Berlina Wschodniego. Jeszcze ściślej, na swoistej "ziemi niczyjej". - Dzieciństwo spędziłem na tym opustoszałym skrawku ziemi w sercu miasta i nigdy nie zastanawiałem się, do kogo ona dawniej należała, mówi. Kwestia własności nie odgrywała w NRD większej roli. Wszystko było przecież wspólną własnością ludu pracującego miast i wsi. Pechowe wnioski o odszkodowania Z tego też względu w latach 1949 - 1990, a więc w całym okresie istnienia NRD, kwestia restytucji zrabowanego mienia praktycznie nie istniała. Zapytania o możliwość otrzymania odszkodowania za utraconą własność, kierowane z Izraela i USA do wschodnioniemieckiego kierownictwa, kierowano na tory dyplomatyczne, w których skutecznie grzęzły. - To nawet logiczne. Jeśli nacjonalizacja jest ważną częścią polityki państwa, to nie ma ono żadnego powodu robienia w niej wyjątku dla jakiejś grupy narodowościowej, ironizuje Wolski.Dopiero po roku 1990, a więc po zjednoczeniu Niemiec, spadkobiercy dawnych właścicieli nieruchomości w centrum Berlina ponowili próbę restytucji mienia, względnie otrzymania za nie stosownego odszkodowania. Kompetentny w tej sprawie jest Federalny Urząd ds. majątkowych i odszkodowań, działający przy Ministerstwie Finansów i zatrudniający obecnie ok. 1.800 osób. Działa nawet skutecznie, ale "w wysyłanych przez tę placówkę pismach urzędowych nie znajdziemy ani jednego słowa, które wyrażałoby ubolewanie z powodu kradzieży mienia, nie mówiąc o przeprosinach, tylko same suche, prawnicze sformułowania" - mówi Lutz Mauersberger. Podejmowane przez Urząd decyzje mogą jednak budzić wątpliwości. Jeśli budynek, za który spadkobiercy dawnego właściciela domagają się odszkodowania, stał w chwili złożenia przez nich wniosku w miejscu, w którym dziś znajduje się, powiedzmy, łąka, albo skrzyżowanie, nie dostaną ani grosza, lub czysto symboliczną sumę. Szkopuł jednak w tym, że dziś takie "łączki" w Berlinie są wyjątkowo atrakcyjnym terenem budowlanym, wartym grube miliony. Cały "zaryzowany teren pożydowski" w Berlinie stanowi obecnie własność miasta lub federacji.Zdaniem Lutza Mauersbergera wypływa stąd dość oczywisty wniosek, że rokowania w sprawie restytucji mienia należy podjąć na nowo, na nowych zasadach i głównym partnerem w nich po stronie niemieckiej powinna być Republika Federalna Niemiec. A w przypadkach, w których nie da się ustalić prawa własności, RFN mogłaby przeznaczyć część pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży takiej "bezpańskiej działki" na cele fundacji, zajmujących się ochroną pamięci o ofiarach hitleryzmu. Senat Berlina jest w tej sprawie podzielony w opiniach na ten temat. Berliński sekretarz stanu ds. kultury Andre Schmitz przyznał jednak, że wystawa "Zrabowane centrum" wniosła do dyskusji o restytucji zrabowanego mienia "nowe, cenne wątki".Sarah Judith Hofmann/Andrzej Pawlak, red. odp.: Iwona D. Metzner, Redakcja Polska Deutsche Welle ZOBACZ RÓWNIEŻ: "Madonna" Cranacha i podstęp niemieckiego księdza W poszukiwaniu polskiego Graala