"Faktem jest, że mało wiemy o Polsce, największym i najludniejszym po Francji naszym kraju sąsiednim" - pisze Martin w tekście opublikowanym w piątek. "Niemcy i Francuzi mają przynajmniej pewne wyobrażenie o sobie. Polacy, ze względu na historię, też dysponują takim wyobrażeniem o Niemcach" - dodaje pisarz. "A Niemcy, kraj leżący w centrum kontynentu?" - pyta autor. Dowodem na brak zainteresowania Polską ma być według niego m.in. fakt, iż "liberalny duch" w rodzaju Adama Michnika jest bardziej obecny w mediach francuskich niż w Niemczech. Martin wskazuje na szereg niemiecko-polskich nieporozumień, wynikających z braku wiedzy o Polsce wśród niemieckich polityków i intelektualistów. Przypomina, że "proeuropejscy liberałowie", jak określa PO, którzy stracili władzę w wyborach w zeszłym roku, byli działaczami Solidarności, którą czołowy polityk SPD Egon Bahr uznawał w latach 90. za "zagrożenie dla pokoju światowego". Niemiecki pisarz pisze o zdziwieniu Donalda Tuska, gdy po ogłoszeniu stanu wojennego do Gdańska przyjechał Guenter Grass i oświadczył, że popiera Solidarność, gdyż "wzorem sandinistów w Nikaragui" stawia ona czoło mocarstwu. Martin wspomina też wypowiedź niemieckiego poety Petera Ruehmkorfa, który utrzymywał, że Polakom nie można przypisać nic więcej jak tylko pracę i dyscyplinę, a także skargi liberalnej FDP na ciągłe strajki za Odrą. Pisarz zaznacza, że w Niemczech te incydenty uważane są za od dawna nieaktualne, jednak w Polsce zarówno rząd jak i opozycja "widzą ten problem inaczej". Gdy niemieccy politycy "mielą językiem" w audycjach telewizyjnych o "sąsiedzie Rosji", co ma z punktu widzenia geografii taki sam sens jak mówienie o sąsiedzie Hiszpanii, wśród Polaków "budzą się wspomnienia o rozbiorach i pakcie Hitler-Stalin (Ribbentrop-Mołotow)" - pisze Martin. Niemieccy decydenci, którzy bagatelizują takie incydenty jako histerię, nie tylko ignorują wrażliwość Polaków, lecz osłabiają także "konieczną krytykę wobec PiS i prezesa (Jarosława) Kaczyńskiego", którzy posługują się narracją - "byliśmy zawsze zdradzonymi ofiarami" - służącą umocnieniu ich panowania. Zdaniem pisarza najwięcej do nauki ma niemiecka SPD. Martin zauważa, że nieufność wobec szefa MSZ Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera (SPD), który niedawno określił manewry NATO w Polsce mianem niepotrzebnego "wymachiwania szabelką", "łączą opozycję z rządem i z całym narodem". "Ten polityk, będący architektem forsowanej przez Gerharda Schroedera (kanclerza Niemiec w latach 1998-2005) osi Paryż-Berlin-Moskwa, nie jest z pewnością właściwym człowiekiem, który mógłby pouczać PiS o wspólnych europejskich wartościach" - uważa autor. Korekty wymaga też jego zdaniem "samozadowolenie" Niemców z gestu kanclerza Willy'ego Brandta, który w grudniu 1970 roku uklęknął przed pomnikiem bohaterów warszawskiego getta. "Zajęci sami sobą Niemcy zachodni" odwrócili głowę, gdy kilka tygodni po wizycie kanclerza RFN komunistyczny reżim strzelał do protestujących robotników na Wybrzeżu - pisze Martin. Jak podkreśla, listę wynikających z niemieckiej niewiedzy nieporozumień można by ciągnąć w nieskończoność - "aż do zredukowanej pamięci o KL Auschwitz, którego pierwszymi ofiarami byli katoliccy Polacy". "Trzeba wreszcie położyć na stół wszystkie te odmienne percepcje i oceny - bez patosu, wzajemnych pretensji i pozornego dialogu, który w rzeczywistości jest monologiem" - apeluje niemiecki pisarz. Marko Martin jest stypendystą, finansowanego przez niemiecki rząd, Niemieckiego Forum Kultury Europy Wschodniej. Mieszka obecnie we Wrocławiu - Europejskiej Stolicy Kultury, skąd prowadzi blog na tematy związane z relacjami polsko-niemieckimi. 46-letni autor opublikował m.in. rozmowy z intelektualistami z Europy Środkowej i Wschodniej "Spotkanie '89".