Boeing 737-300 w poniedziałek nad ranem gasił pożar buszu w parku narodowym w Australii Zachodniej. Podczas drugiego kursu między lotniskiem w Busselton, ok. 220 km od Perth, a Fiztgerald River, maszyna rozbiła się z niewyjaśnionych przyczyn. Piloci przeżyli. "To niewiarygodne" Na pokładzie przebywali jedynie dwaj piloci. O własnych siłach udało im się opuścić wrak. Z miejsca katastrofy zabrał ich helikopter gaśniczy. Po lądowaniu na lotnisku w Ravensthorpe zostali przetransportowani karetką do szpitala. - Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o wypadku zakładałem najgorsze. Wtedy przekazano mi, że pilot i załoga przeżyli. To cud, jestem szczerze zdumiony - przyznał premier Australii Zachodniej Mark McGowan. Premier wyjaśnił, że zakontraktowane samoloty pilotują zarówno Australijczycy, jak i piloci z innych krajów. - To, że byli w stanie rozbić samolot w zalesionym obszarze i przetrwać jest niewiarygodne - ocenił. Katastrofa "Feniksa". Gasił pożary od grudnia Ostrzeżenie o pożarze w Parku Narodowym Fitzgerald River wydano z niedzieli na poniedziałek. Według danych służb, w ciągu jednego dnia ogień strawił ponad 900 hektarów lasu. To właśnie do gaszenia takich pożarów przystosowany był rozbity Boeing 737 ochrzczony imieniem "Phoenix". Do Australii Zachodniej samolot gaśniczy przybył w grudniu ubiegłego roku. Catherine King, która wówczas pełniła obowiązki ministra zarządzania kryzysowego, tłumaczyła, że maszyna jest zdolna dotrzeć do dowolnego miejsca w kraju "w kilka godzin". "Jest w stanie zrzucić 15 000 litrów środka ognioodpornego lub wody" - tłumaczyła King, której wypowiedź przypomina "The Guardian". Przyczyny katastrofy wyjaśni specjalna komisja.