Kiedy 11 września 2001 roku płonęły wieże World Trade Center i budynek Pentagonu, Air Force One okazał się być najpewniejszym schronieniem dla George'a W. Busha. Nasz prezydent może tylko pozazdrościć swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi. Prezydent na pokładzie Nie wszyscy wiedzą, że mianem Air Force One określa się dziś każdy samolot, na pokładzie którego znajduje się amerykański prezydent. To radiowy identyfikator maszyny, która w danym momencie "gości" głowę państwa USA. Gdy prezydent podróżuje na pokładzie samolotu wojskowego nazywa się go Army One. Gdy jest to śmigłowiec amerykańskich Marines - Marine One. Analogicznie samolot marynarki wojennej to Navy One, a samolot cywilny Executive One. Kiedy samolotem leci prezydencka rodzina, wówczas nadaje mu się nazwę Executive One Foxtrot. Dziś dwa samoloty określane są mianem Air Force One. To dwa Boeingi 747-200B stacjonujące w bazie Sił Powietrznych USA Andrews w stanie Maryland. Zewnętrznie nie różnią się one specjalnie od cywilnej wersji maszyny. Jak każdy jumbo jet mają po trzy pokłady, jednak tu podobieństwo zaczyna zanikać. (Nie)zwyczajny samolot Wystrój wnętrza samolotu jest całkowicie zmieniony i przystosowany do spełniania potrzeb prezydenta. Na 360 metrach kwadratowych znajdują się luksusowe sypialnie, gabinety, dwie kuchnie, ale także sala operacyjna i dobrze wyposażona apteka. Air Force One może zapewnić komfortową podróż dla 70 pasażerów i 26 członków załogi. Specjalnie wyselekcjonowana obsługa dba o jak najlepsze warunki dla "wyjątkowych" pasażerów. Każda z maszyn jest naszpikowana najlepszej jakości sprzętem elektronicznym. Kilkadziesiąt telefonów, telewizory, faksy i komputery pozwalają na bieżąco monitorować sytuację na świecie i zapewnić połączenie z każdym punktem na Ziemi. Specjalna osłona chroni całą aparaturę przed impulsem elektromagnetycznym wywołanym np. przez wybuch bomby atomowej. Ze szczegółów militarnych wiadomo, że Air Force One jest chroniony przed atakiem rakietami ziemia-powietrze lub powietrze-powietrze. Zaprojektowany tak, by był jak najmniej zależnym od obsługi naziemnej, jest w stanie okrążyć pół globu bez tankowania. Cudze chwalicie, swego nie znacie? A jak się ma sytuacja w Polsce? No cóż, nasz prezydent może tylko pozazdrościć swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi. Sytuacja rządowej floty powietrznej jest w stanie, którego nie trzeba komentować. Co jakiś czas można usłyszeć o tym, że któryś z zasłużonych Tupolewów czy Jaków uległ awarii, przez co prezydent, premier czy minister mieli problemy z dotarciem do jakiegoś kraju bądź wylotem z niego. Na pokładach rządowych maszyn ryzykowali już życie Józef Oleksy, Włodzimierz Cimoszewicz, Jerzy Buzek, Leszek Miller oraz była marszałek Senatu Alicja Grześkowiak. W 2003 roku polski rządowy samolot marki Jak z kanclerzem Niemiec Gerhardem Schröderem nie mógł wystartować z warszawskiego lotniska i trzeba było skorzystać ze śmigłowca. W grudniu 2003 roku śmigłowiec Mi-8, którym premier Leszek Miller wracał z Barbórki w Lubinie, rozbił się pod Górą Kalwarią. Prezydent i premier mają do dyspozycji osiem śmigłowców Mi-8, po jednym śmigłowcu W3 Sokół i Bell. Po Europie latają radzieckimi samolotami Jak-40. Formalnie jest ich osiem, ale sprawne są jedynie dwa. Do podróży międzykontynentalnych służą dwa samoloty Tu-154. Cała flota rządowa jest nieustannie naprawiana...