Piechociński podkreślił w piątkowej rozmowie z PAP, że polska delegacja już na pierwszym spotkaniu w Brukseli określiła "cztery warunki brzegowe" i dała do zrozumienia, że "bez spełnienia któregokolwiek z nich, Polska nie zagłosuje". "To zaskoczyło wszystkich. Było to powodem pewnych przesunięć, ale też irytacji krajów, które w inny sposób traktują politykę energetyczną" - powiedział wicepremier. "Było nerwowo. Do końca trzeba było grozić wetem" - dodał. Polityk zaznaczył, że w porozumieniu udało się skorygować mechanizmy z pakietu klimatycznego z 2007 roku. Jego zdaniem okazało się jednak, że Europa "ma kłopoty ze zdefiniowaniem, co jest ważne". "W determinacji, walce o przemysł europejski byliśmy stosunkowo osamotnieni" - dodał polityk. "Europa popełnia istotny błąd. Przed globalnym szczytem jeszcze nic nie uzyskała od reszty świata, a chce być prymusem. Zapomina o tym, że klimat oderwany od produkcji, zatrudnienia, przemysłu, konkurencyjności jest jednowymiarową sprawą" - przekonywał lider PSL. Według Piechocińskiego, gdy zostały spełnione polskie warunki brzegowe, polska delegacja - widząc, że "zdecydowana większość krajów ma sprzeczne poglądy i interesy" - postawiła kolejny warunek. Premier Ewa Kopacz domagała się przyjęcia klauzuli - jak relacjonował wicepremier - zgodnie z którą Komisja Europejska i Rada Europejska będą monitorować, czy mechanizmy uzgodnione na szczycie działają zgodnie z wynegocjowanym porozumieniem. "To irytowało. Wręcz pytano nas, dlaczego nie mamy zaufania" - podkreślił wicepremier. Dodał, że sam przypomniał szefowi Rady Europejskiej Hermanowi van Rompuyowi, że w przyjętym już pakiecie z 2007 roku dokonano korekt, zmieniając zasady w trakcie gry. Gdy treść porozumienia była już uzgodniona - relacjonował Piechociński PAP - około godziny pierwszej w nocy "doszło do dramatycznej szarży" delegacji szwedzkiej. Chciała ona uzyskać ambitne cele, do których była obligowana decyzją parlamentu. Spowodowało to - jak dodał - półgodzinną przerwę, ale około drugiej Szwedzi się wycofali. Jak mówił, w międzyczasie "udobruchano" Irlandię i Portugalię, dzięki czemu powstała ostateczna wersja porozumienia. Przywódcy państw i rządów uzgodnili w nocy z czwartku na piątek na szczycie Brukseli, że UE ograniczy emisje CO2 o co najmniej 40 proc. do 2030 r. względem roku 1990. Mniej zamożne kraje UE, w tym Polska, będą mniej obciążone kosztami ambitnej polityki klimatycznej. Ostateczne porozumienie przewiduje, że udział energii ze źródeł odnawialnych w całkowitym zużyciu energii elektrycznej w UE wyniesie co najmniej 27 proc. w 2030 r. Cel ten będzie wiążący na poziomie całej Unii, ale nie dla poszczególnych państw członkowskich. Kompromis przewiduje, że mniej zamożne kraje UE (z PKB poniżej 60 proc. średniej unijnej) - wśród nich Polska - będą mogły przekazywać darmowe pozwolenia na emisję CO2 elektrowniom do 2030 r. O taki zapis walczyła premier Ewa Kopacz. Bez takiej klauzuli byłby trudno powstrzymać podwyżkę cen energii elektrycznej w Polsce. Według źródeł dyplomatycznych Polska energetyka będzie mogła otrzymać pulę darmowych uprawnień o wartości 31 mld złotych. Najmniej zamożne państwa UE podzielą się też środkami ze specjalnej rezerwy utworzonej z 2 proc. pozwoleń na emisję. Według nieoficjalnych wyliczeń przekazanych przez źródła dyplomatyczne oznacza to, że Polska otrzyma ok. 7,5 mld zł do 2030 r. na modernizację naszej energetyki. Wprawdzie w dokumencie końcowym pozostał zapis, że w zarządzanie tymi funduszami zaangażowany ma być Europejski Bank Inwestycyjny, ale - według dyplomatów - nie będzie przeszkód, żeby za te pieniądze Polska unowocześniała swe elektrownie węglowe. Z perspektywy Polski ważny jest też podział wiążącego na poziomie UE celu ograniczenia emisji na sektory objęte systemem handlu pozwoleniami (ETS) i takie, które są poza nim. W tym pierwszym przypadku redukcja na poziomie unijnym ma wynieść 43 proc., w drugim 30 proc. (w porównaniu do 2005 r.). We wnioskach znalazł się zapis przewidujący, że w sektorach poza systemem ETS (w rolnictwie, handlu i transporcie) żaden kraj nie będzie mógł zwiększać emisji, a redukcja wyniesie od 0 do 40 proc. Polska chciała zwiększać w tym sektorze emisje, jednak zapisy ze szczytu tylną furtką dają nam taką możliwość na zasadzie wymiany z innymi krajami.