Grupa, która zaatakowała amerykańskich żołnierzy oraz oddziały AMISOM, czyli misji Unii Afrykańskiej w Somalii, została "szybko zneutralizowana" - powiedział rzecznik Pentagonu Jeff Davis. Amerykański wojskowy zginął we wtorek podczas operacji w okolicach Barii, około 60 km od Mogadiszu; dwóch innych żołnierzy zostało rannych. To pierwszy żołnierz USA zabity w Somalii, odkąd w stolicy kraju strącono dwa amerykańskie śmigłowce typu Black Hawk, a w walkach, które wywiązały się wtedy na ulicach miasta, zginęło 18 Amerykanów. O tym incydencie w Mogadiszu opowiada film Ridleya Scotta "Helikopter w ogniu" (Black Hawk Down). Po fiasku tej operacji Amerykanie wycofali się z Somalii. Od 2013 roku Pentagon współpracuje jednak z somalijskimi siłami zbrojnymi, wspierając je w walce z powiązanym z Al-Kaidą Al-Szabab. W ostatnich tygodniach siły amerykańskie i somalijskie nasiliły kampanię przeciw tej organizacji; prezydent USA Donald Trump zaaprobował te operacje oraz naloty amerykańskich sił powietrznych w Somalii. W kwietniu Pentagon poinformował, że wysyła do Somalii kilkudziesięciu żołnierzy, których zadaniem miało być "szkolenie logistyczne" somalijskiej armii. Wcześniej w operacjach w tym kraju brały udział tylko amerykańskie jednostki specjalne. W walkach z Al-Szabab armię Somalii wspierają wojska Unii Afrykańskiej, które mają jednak zostać wycofane do 2020 roku. Jeśli do tego czasu sytuacja nie zostanie opanowana, może to grozić - zdaniem Pentagonu - zarówno tym, że Al-Szabab znów opanuje część kraju, jak i tym, że umocni się tam Państwo Islamskie. Islamistyczne ugrupowanie Al-Szabab walczy o narzucenie w Somalii surowej wersji islamu i obalenie prozachodniego rządu. Choć ekstremiści ponieśli w ostatnich latach straty i zostali wyparci ze stolicy, ich ugrupowanie nadal przeprowadza krwawe ataki w Mogadiszu i w wielu rejonach Somalii.