Na ponad tydzień po wyborach chaos polityczny w Austrii wciąż nie ustaje. Od piątku prezydent Alexander van der Bellen prowadził rozmowy z liderami wszystkich partii, które dostały się do parlamentu. W pierwszej kolejności głowa państwa spotkała się z szefem skrajnie prawicowej Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ) Herbertem Kicklem. Na początku tego tygodnia do wiedeńskiego pałacu Hofburg przyjechał kanclerz Karl Nehammer z chadeckiej ÖVP, a następnie przewodniczący socjaldemokratycznej SPÖ Andreas Babler. We wtorek z kolei w siedzibie zjawiła się liderka liberalnej NEOS Beate Meinl-Reisinger i szef zielonych wicekanclerz Werner Kogler. Wybory w Austrii. Alexander van der Bellen przyznał: Sytuacja jest patowa Podczas środowej konferencji prasowej Alexander van der Bellen przekazał, że po serii rozmów - wbrew dotychczasowemu zwyczajowi - nie udzieli misji tworzenia nowego gabinetu zwycięskiej formacji, ponieważ żadne z ugrupowań nie ma zamiaru wejść do rządu z FPÖ. Herbert Kickl zapewnił natomiast, że nie ustąpi ze stanowiska i chce zostać kanclerzem Austrii. Jak podkreślił, jego indywidualne pertraktacje z liderami umocniły go w przekonaniu, że po Austria znalazła się po wyborach w "sytuacji patowej". - Mamy do czynienia z niezwykłym przypadkiem, to nowość - przyznał prezydent, cytowany przez agencję Reutera i lokalne media. Chcąc zapewnić Austriakom "jasność", głowa państwa zwróciła się z prośbą do przewodniczących FPÖ, ÖVP i SPÖ, by spotkali się we trójkę i przeprowadzili wspólne rozmowy o możliwych konfiguracjach koalicyjnych. Alexander van der Bellen dał przywódcom czas do końca przyszłego tygodnia, gdy ponownie zaprosił Kickla, Nehammera i Bablera na dyskusje w Hofburgu. Austria i chaos po wyborach. "To może wywołać efekt domina" W wyborach parlamentarnych z 29 września skrajnie prawicowa FPÖ zdobyła 28,9 proc. poparcia, co przełożyło się na 57 mandatów ze 183 możliwych do zdobycia w Radzie Narodowej; rządząca Partia Ludowa (ÖVP) uzyskała 26,3 proc. i 51 miejsc, zaś ostatnie miejsce na podium przypadło Partii Socjaldemokratycznej (SPÖ) z wynikiem 21,1 proc. i 41 mandatami - to jedne z najgorszych wyników, jakie te dwa ugrupowania uzyskały kiedykolwiek wcześniej. W parlamencie znaleźli się również liberałowie z partii NEOS (9,1 proc. i 18 mandatów) oraz koalicjanci ÖVP - zieloni (8,2 proc. i 16 mandatów). Malwina Talik - analityczka w wiedeńskim Instytucie Regionu Dunaju i Europy Środkowej - powiedziała w rozmowie z Interią, że "jeżeli FPÖ nie zostanie powierzona misja utworzenia rządu, może ona wykorzystać ten fakt do celów propagandowych tak, aby pokazać, że wola wyborców została lekceważona, a partia jest odsuwana na boczny tor, mimo wygranej w demokratycznych wyborach". - Silna pozycja partii skrajnie prawicowych zawsze wzbudza duże emocje, nawet w tak małych krajach, jak Austria. To obserwowany w całej Europie trend, który może doprowadzić do efektu domina oraz normalizacji kwestii podnoszonych przez skrajną prawicę. Te są nierzadko zaprzeczeniem wartości, na jakich zbudowana jest UE i jej prawo - twierdzi ekspertka, co jej zdaniem może oznaczać czarny scenariusz dla Kijowa. Więcej szczegółów na temat powyborczej sytuacji w Austrii dostępne tutaj. ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!