Pasażerowie, których lot był zaplanowany na godz. 15.20 w czwartek, skarżą się na chaos, brak informacji i pomocy ze strony PLL LOT. Narodowy przewoźnik odpowiada, że zrobił, co mógł, a w ciągu najbliższych godzin wszyscy powinni dolecieć do Warszawy. - Działy się dantejskie sceny, wszystkie loty były anulowane. Najgorszy był zupełny brak informacji, co się tak naprawdę dzieje. Byliśmy przerzucani od bramki do bramki. Nie mieliśmy nawet szans poszukać noclegu - powiedział jeden z pasażerów, Szymon Karwacki. On i inni pasażerowie skarżyli się, że PLL LOT ani belgijskie linie Brussels Airlines, wspólnie obsługujące loty Bruksela-Warszawa, nie zaoferowały polskim pasażerom noclegu, a bony na posiłek dostali od LOT-u dopiero po wielu godzinach. - Czekamy 24 godziny, w tym czasie zdążylibyśmy dojechać do Polski najwolniejszym autobusem - skarżył się inny pasażer, Jan Staniłko. Jego zdaniem, pasażerowie zostali pozostawieni sami sobie zarówno przez przewoźników, jak i obsługę lotniska. Kilkakrotnie musieli przebukowywać bilety na kolejne samoloty, które i tak potem były odwoływane. Zdaniem pasażerów, początkowo w tej sytuacji było ok. 140 pasażerów popołudniowego lotu czwartkowego, ale ich liczba wzrosła do 200-300 po odwołaniu kolejnych lotów. Rzecznik PLL LOT Andrzej Kozłowski przyznał, że opady śniegu zmusiły do odwołania niektórych połączeń między Warszawą a Brukselą, ale sytuacja wraca do normy, a na lotnisku jest jeszcze tylko 57 pasażerów, którzy zostaną zabrani najbliższym lotem w piątek. - Wczoraj de facto dwa samoloty nie doleciały do Brukseli; jeden wylądował w Duesseldorfie. W piątek rano o godz. 11.43 odleciał rejsowy samolot poranny, który zabrał większość oczekujących pasażerów. Reszta z wczorajszych lotów jeszcze została - stąd te kumulacje pasażerów - powiedział. Dodał, że maszyna, która wylądowała w Duesseldorfie, jest już w Brukseli, ale pasy i urządzenia na lotnisku są oblodzone i "nie ma sił ludzkich" na odprawienie pasażerów PLL LOT. Jego zdaniem, pasażerowie dostali najlepszą w tej sytuacji opiekę. - To jest siła wyższa i w takich przypadkach zawsze występuje chaos. Nie byliśmy jedynym przewoźnikiem, który nie lądował w Brukseli - powiedział Kozłowski. - Wszyscy robią wszystko, co można w danym momencie zrobić, ale czasami nie ma możliwości, by wszystkich zadowolić. Przyznał, że mogło zabraknąć dla pasażerów miejsc w hotelach, ale "nie ma sygnałów, żeby ktoś koczował na lotnisku". - Popołudniowy rejs poleci już rozkładowo bez konieczności zbierania pasażerów - zapewnił. Wśród pasażerów, którzy utknęli na brukselskim lotnisku, są pracownicy polskiego MSZ i polskich think-tanków, którzy byli z wizytą w Brukseli. W kłopotach znaleźli się też m.in. były szef dyplomacji Adam Daniel Rotfeld i Marian Krzaklewski. Śnieg i mróz spowodowały opóźnienia albo odwołania części innych przylotów na brukselskie lotnisko, m.in. z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Austrii i Hiszpanii. Na miejscu zostali więc pasażerowie, którzy mieli lecieć z Brukseli w czwartek i piątek. Władze lotniska zapewniają w piątek, że sytuacja powoli wraca do normy, choć wciąż wiele lotów jest odwołanych albo opóźnionych. Pasy startowe wciąż są oblodzone, a pasażerom radzi się, by u przewoźników szukali informacji o godzinach odlotów swoich samolotów.