Jak podają media, w ubiegły wtorek 38-letnia kobieta, żyjąca od dłuższego czasu w namiocie rozstawionym na ulicy w 14. dzielnicy Paryża, urodziła w tych koczowniczych warunkach dziewczynkę. Poród odebrał partner matki, mieszkający wraz z nią w namiocie. Gdy wkrótce potem na miejsce przyjechało pogotowie, noworodek już nie żył. Według prasy, nie wiadomo wciąż, czy dziecko przyszło na świat już martwe, czy też zmarło zaraz po porodzie. Partner matki powiedział radiu RTL, że próbował reanimować przez 10 minut niemowlę metodą "usta-usta", ale jego próby nie powiodły się. Mężczyzna twierdzi, że od dłuższego czasu próbował znaleźć godziwe schronienia dla swojej partnerki i dla siebie w ośrodkach socjalnych, ale "wszystkie drzwi były dla nich zamknięte". Dlatego oboje zdecydowali się rozbić namiot na ulicy. Samu Social, które zarządza we Francji noclegowniami dla bezdomnych, poinformowało, że mieszkająca w namiocie para nie zwracała się do nich o pomoc w ciągu ostatniego miesiąca. Okoliczni mieszkańcy mówią, że ani kobieta, ani jej towarzysz nie skorzystali ze składanych im propozycji pomocy. Według mediów, kobieta, która konsultowała się w czasie ciąży z lekarzami z pobliskich szpitali, nie chciała tam rodzić z obawy przed odebraniem jej dziecka. Agencja AFP podała, że para miała już dwoje dzieci, które znajdują się obecnie pod opieką rodziny zastępczej. Uliczna tragedia sprowokowała lawinę reakcji. Organizacja "Zmarli na Ulicy" obwiniła za nią władze państwa i miasta. Zdaniem stowarzyszenia, tak jedne, jak i drugie oszczędzają na środkach na pomoc bezdomnym. Z kolei socjalistyczny mer Paryża Bertrand Delanoe oskarżył o to rządzącą centroprawicę. - To nie do zniesienia! Miasto pomaga tysiącom rodzin, ale problemem jest to, że państwo pozostawia samorządy samym sobie - powiedział Delanoe, dodając, że rząd obciął w tym roku swoje finansowe wsparcie dla Samu Social. Organizacja "Zmarli na Ulicy" poinformowała, że - według jej danych - od początku tego roku na ulicach Francji zmarło 280 ludzi bez dachu nad głową.