Jak podały francuskie źródła policyjne, w wielkim sklepie z odzieżą męską Printemps Haussmann w centrum Paryża odkryto rano pięć ładunków wybuchowych. Jak sprecyzowała później policja, było to "pięć, raczej starych, lasek dynamitu", pozbawionych zapalników. Po wykryciu podejrzanych paczek w modnym sklepie obok gmachu Opery Garnier natychmiast ewakuowano wszystkich klientów i zamknięto ruch w najbliższej okolicy. Ewakuacja przebiegła bez paniki, mimo że w sklepach było, jak zwykle przed świętami, pełno klientów. Minister spraw wewnętrznych Michele Alliot-Marie, która błyskawicznie przybyła na miejsce zdarzenia, zadeklarowała po południu, że "postanowiła wzmocnić środki bezpieczeństwa w Paryżu i innych dużych miastach". O podłożeniu ładunku poinformowała w liście dostarczonym we wtorek rano agencji AFP nieznana dotąd organizacja pod nazwą Rewolucyjny Front Afgański. AFP zawiadomiła natychmiast policję, która odnalazła podejrzane ładunki w toalecie na trzecim piętrze budynku. "Jeśli nikt nie zainterweniuje przed środą 17 grudnia, to ładunki wybuchną" - napisali w liście do AFP domniemani terroryści. Nieznana dotąd grupa, przyznając się do zamachu, zażądała wycofania wojsk francuskich z Afganistanu przed końcem lutego przyszłego roku. W przeciwnym razie Rewolucyjny Front Afgański grozi kolejnym zamachem w Paryżu, tym razem "bez ostrzeżenia". Po otrzymaniu informacji o próbie zamachu prezydent Francji Nicolas Sarkozy wezwał do "czujności" i "zdecydowania" wobec terroryzmu, podkreślając, że należy być ostrożnym z wnioskami do czasu zakończenia policyjnego śledztwa w tej sprawie. Obecna próba zamachu jest kolejną groźbą pod adresem Francji, której siły zbrojne liczą w Afganistanie 2800 żołnierzy. W listopadzie władze francuskie znalazły film wideo, w którym szef talibów groził zamachami w Paryżu, jeśli Francja nie wycofa stamtąd swoich wojsk. Szymon Łucyk