We wtorek Trump ostro zareagował na oświadczenie republikańskiego przewodniczącego Izby Reprezentantów Paula Ryana, który powiedział, że "nie będzie bronił" kandydata partii ani występował z nim na wspólnych spotkaniach z wyborcami. "Chociaż wygrałem zdecydowanie drugą debatę, trudno odnieść sukces, kiedy Paul Ryan i inni nie udzielają mi żadnego wsparcia!" - poskarżył się kandydat GOP na Twitterze. Nazwał Ryana "słabym i nieskutecznym przywódcą" i dał do zrozumienia, że nie będzie się więcej liczył z jego radami czy sugestiami. "To miło nie być już skutym żadnymi kajdanami. Teraz mogę walczyć o Amerykę w taki sposób, jaki będę chciał" - napisał. W innymi wpisie na Twitterze zapewnił, że "nauczy nielojalnych Republikanów jak wygrywać". W dalszym ciągu lojalnie wspiera Trumpa wybrany przez niego kandydat na wiceprezydenta, gubernator Indiany Mike Pence. W poniedziałek także przewodniczący Krajowego Komitetu Republikańskiego (RNC) Reince Priebus ogłosił, że jego członkowie wciąż współpracują ze sztabem kampanii Trumpa, "aby zapewnić, że wygra w listopadzie". Oświadczenie Priebusa miało uspokoić defetystyczne nastroje w GOP, ale mało kto wierzy teraz, że Trump pokona Clinton. Według sondażu telewizji NBC i "Wall Street Journal", gdyby wybory odbyły się dziś, kandydatka Demokratów zwyciężyłaby różnicą 11 punktów procentowych. Inne sondaże nie pokazują tak dużej przewagi Clinton, ale niemal wszystkie dowodzą, że wzrosła ona po skandalu z nagranymi seksistowskimi wypowiedziami Trumpa. Kandydatka Demokratów prowadzi też w najważniejszych stanach "wahających się", jak Floryda, Pensylwania, Ohio i Karolina Północna. Wszystko wskazuje, że powinna z łatwością osiągnąć minimum 270 głosów elektorskich potrzebnych do zdobycia prezydentury. Przeciwko Trumpowi wystąpiło ostatnio ponad 20 członków Kongresu, z których część wezwała kierownictwo partii do zastąpienia go Pence'em jako kandydatem do Białego Domu, choć jest to scenariusz nierealistyczny. Do wyborów pozostało tylko cztery tygodnie, a nowojorskiego miliardera wciąż popierają miliony jego najbardziej zagorzałych zwolenników, którzy widzą w nim prawdziwego przywódcę i wybaczają mu wszystkie wybryki. Od kandydata GOP odwrócili się nie tylko Republikanie z tradycyjnego partyjnego establishmentu. Jego obóz grupuje głównie republikańskich nacjonalistów i prawicowych populistów, tworzących do niedawna Tea Party. Jednak nawet niektóre osoby z tego antyelitarnego ruchu odcięły się od Trumpa. Po ujawnieniu nagrań z wulgarnymi wypowiedziami na temat kobiet potępił go m.in. ultrakonserwatywny komentator telewizyjny Glenn Beck. "Jeśli konsekwencją wyboru przeciw Trumpowi w imię zasad jest wybór Hillary Clinton, niech tak będzie. Jest to przynajmniej etyczny, moralny wybór" - napisał Beck na Facebooku. Szczególnie ostro zaatakowali Trumpa eksperci ds. polityki zagranicznej, krytykując jego wypowiedzi z ostatniej debaty na temat wojny domowej w Syrii. Kandydat GOP sugerował tam, że należy współpracować z Rosją, Iranem i reżimem prezydenta Baszara el-Asada w walce z Państwem Islamskim (IS). "Nie lubię Asada, ale Asad zabija IS, Rosja zabija IS i Iran zabija IS. Czy nie byłoby wspaniale dogadać się z Rosją i razem walczyć z IS?" - powiedział. Stanowisko Trumpa jest w dodatku sprzeczne z tym, co mówi Pence i co radzi jeden z głównych doradców kandydata ds. polityki zagranicznej i obronnej, emerytowany generał Michael Flynn, były koordynator służb specjalnych w administracji prezydenta Baracka Obamy. We wtorek "Washington Post" nazwał Trumpa "marionetką Putina". "Nie wiemy dlaczego Trump proponuje współpracę z reżimem opętanym pragnieniem osłabienia Ameryki. Czy z ignorancji i naiwności? Czy może z powodu interesów osobistych i biznesowych, których nie ujawnia? (Władimir) Putin na pewno zna na to odpowiedź, w przeciwieństwie do amerykańskich wyborców" - czytamy w artykule redakcyjnym dziennika. Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski