Przykłady mnożą się z każdym kolejnym dniem od rozpoczętego 1 października częściowego paraliżu prac rządu z powodu braku porozumienia w Kongresie ws. nowej ustawy budżetowej. A może być gorzej - przestrzegają eksperci - jeśli np. wybuchnie jakaś epidemia. Centrum Kontroli i Prewencji Chorób zostało zmuszone do zaprzestania prowadzenia specjalnego system monitoringu chorób. Do odwołania wstrzymano też większość kontroli importowanej żywności prowadzonych przez rządowe Biuro ds. Żywności i Leków.Zakłócone są także inspekcje krajowej produkcji - informował z kolei odpowiadający za te kontrole specjalny urząd w ministerstwie rolnictwa FSIS. Gdy kilka dni temu poinformowano o 278 przypadkach zachorowań w 18 stanach z powodu wybuchu salmonelli typu Heidelberg, FSIS wydał komunikat, że źródłem są najprawdopodobniej fermy drobiu w Kalifornii, ale nie można było przeprowadzić potwierdzających inspekcji i wycofać produkcji ze sprzedaży. Pierwszymi i najbardziej poszkodowanymi wskutek budżetowego impasu są federalni urzędnicy. Około 800 tys. przebywa od dziesięciu dni na urlopach, a wielu pracuje bez zapłaty. Choć Kongres obiecał, że wszyscy dostaną wynagrodzenia za czas tzw. zamknięcia rządu (z ang. shutdown), gdy tylko kongresmeni przyjmą nowy budżet, to wielu z nich to nie przekonuje. Zwłaszcza tych słabiej zarabiających, którzy nie mają oszczędności, a już teraz muszą płacić rachunki np. za wynajem mieszkania. W takiej sytuacji są strażnicy więzienni, którzy muszą przychodzić do pracy, ale ich wynagrodzenia zostały bardzo ograniczone. Jak mówił w radiu NPR strażnik i działacz związkowy z Pensylwanii Phil Glover, normalnie dostaje co dwa tygodnie czek z wynagrodzeniem na kwotę 1300 dol., ale w najbliższą sobotę spodziewa się tylko około 700, z czego po odliczeniu podatków i ubezpieczenia zdrowotnego zostanie mu, jak szacował, około 200 dol. na tydzień. "Początkowo ludzie traktowali shutdown jak urlop, okazję, by iść do fryzjera czy manikiurzystki, odebrać osobiście dzieci ze szkoły. Ale teraz coraz więcej osób ma dość, bo nie wiemy, kiedy to się skończy" - mówiła protestująca pod Kongresem urzędniczka. Ponieważ w niektórych instytucjach federalnych na urlopach jest większość personelu, niedostępne są świadczone przez nie dla obywateli i przedsiębiorców usługi. Dostępne są tylko te, które uznaje się za kluczowe dla funkcjonowania i bezpieczeństwa państwa. Np. rolnicy w Północnej Dakocie, którzy stracili w wyniku niedawnego sztormu aż 60 tys. sztuk bydła, żalą się, że nie mogą dostać odszkodowania, bo odpowiednie urzędy, gdzie składa się wniosek o pomoc, są zamknięte. Browarnicy i producenci innych alkoholi nie mogą składać wniosków o zgodę na produkcję, bo też nie ma ich kto rozpatrywać. Cierpią inne małe firmy, które planowały w ostatnich dniach nowe inwestycje, bo nie działa specjalna rządowa komórka (Small Business Administration), która weryfikowała dla banków wnioski kredytowe. Narzekają też handlowcy, w tym firmy, które zajmują się importem bądź ekspertem stali. Ich towar, jak opisywał "Wall Street Journal", utknął w portach z powodu biurokratycznych opóźnień. Zupełnie wstrzymano import do USA pestycydów - informowała Agencja ds. Ochrony Środowiska, do której należy zatwierdzanie takiego importu, ale ponad 90 proc. jej personelu jest obecnie na urlopach. Na alarm bije też burmistrz finansowanej z budżetu federalnego stolicy USA, Waszyngtonu, Vincent Gray, gdyż 15 października skończy się rezerwa, z której na czas "shutdownu" miasto finansuje teraz takie usługi jak transport czy zbieranie śmieci. Tymczasem powszechnie ocenia się, że jeszcze gorsze konsekwencje grożą w przypadku niewypłacalności USA, która grozi, jeśli Kongresu nie podniesienie obowiązującego limitu długu. Ministerstwo finansów szacuje, że już 17 października państwu zabraknie środków na bieżące regulowanie zobowiązań np. wobec zagranicznych wierzycieli amerykańskiego długu.