W poniedziałek w Luksemburgu unijni ministrowie odpowiedzialni za sprawy środowiska debatowali nad przedstawioną w zeszłym roku przez Komisję Europejską nowelizacją dyrektywy w sprawie Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (EU ETS). To główne narzędzie, które ma przyczynić się do osiągnięcia przez UE 40-procentowego celu redukcji emisji CO2 w 2030 roku. Minister środowiska Jan Szyszko podczas publicznej sesji mówił, że "wiele kwestii z propozycji KE wymaga dalszych pogłębionych dyskusji ws. emisji, benchmarków oraz instrumentów wsparcia dla mniej zamożnych państw UE". KE przewidziała stosowanie kryteriów (benchmarków), które określają standardową wydajność w danym sektorze i pokazują, ile trzeba wyemitować CO2, żeby wyprodukować np. tonę stali. 100 proc. darmowych ustaleń na emisje dostaną tylko te firmy, których wydajność będzie zgodna z ustalonym benchmarkiem. Obecnie w UE funkcjonują 52 takie benchmarki, które opierają się na danych z 2008 roku. KE zakłada, że każdy sektor przemysłowy dokonuje co roku postępu, dzięki któremu jego emisje maleją. Dlatego w projekcie zapisano, że każdy z benchmarków będzie aktualizowany tak, jakby następowała poprawa efektywności o 1 proc. Z dotychczasowych dyskusji wynika, że państwa członkowskie chcą urealnienia benchmarków, by przemysł nie był zbyt obciążony unijnymi ambicjami dot. poprawy efektywności. Projekt KE przewiduje bowiem, że przedsiębiorstwa, których efektywność będzie niższa niż ustalony poziom odniesienia, będą musiały dokupić pozwolenia na emisję na rynku wtórnym. W założeniu ma je to skłonić do inwestycji w efektywność, np. w filtr na kominie, by mniej przeznaczać na certyfikaty emisyjne. Inną zmianą, ku której skłaniają się państwa członkowskie w propozycji jest zdynamizowanie alokacji darmowych pozwoleń. KE przewiduje, że będą one zależne od danych produkcyjnych (zostaną one zebrane z lat 2013-2017 i będą aktualizowane co pięć lat). Dotychczasowy system, opierający się na danych sprzed kryzysu, był krytykowany za przyznawanie darmowych zezwoleń firmom, które w wyniku spadku popytu obniżyły produkcję i nie potrzebowały certyfikatów; w rzeczywistości sprzedawały nadwyżki na rynku. Państwa członkowskie chcą, by zmiana w produkcji już rzędu 10-15 proc. oznaczała zmianę w alokacji. Obecnie, aby firma otrzymała mniej pozwoleń, jej produkcja musi spaść aż o 50 proc. (co skłania do wykorzystywania luki w systemie przez ograniczanie produkcji np. o 40 proc. i sprzedaży nadprogramowych uprawnień). Na konieczność ochrony przemysłu w poniedziałkowej debacie wskazywały głównie państwa Europy Środkowo-Wschodniej. "Rumunia popiera ETS oraz zasady klimatyczne UE, ale jednocześnie potrzebujemy wzmocnienia konkurencyjności naszego przemysłu" - powiedziała minister środowiska Rumunii Cristiana Pasca Palmer. Jak zaznaczyła, szczególną uwagę należy poświęcić tym sektorom, które są zagrożone koniecznością przeniesienia produkcji poza UE ze względu na zbyt duże obciążenia klimatyczne (tzw. ucieczka emisji). Konkretny przykład podał minister środowiska Estonii Marko Pomerants, który zwrócił uwagę na potrzebę uwzględnienia specyfiki przemysłu cementowego. Cementownie emitują szczególnie dużo CO2, a te położone blisko zewnętrznej granicy UE (jak np. te w Estonii, czy Polsce) mogą przenosić produkcję poza "28". W Rosji, czy na Białorusi nie będą bowiem musiały ponosić kosztów pozwoleń na emisję. Kraje zachodniej Europy zwracały za to uwagę na konieczność zachowania odpowiednio wysokiej ceny pozwoleń na emisję. "Ten system powinien być bardziej sprawiedliwy, żeby wynagradzać te branże, które inwestują" - mówiła minister środowiska Francji Segolene Royal. "Poprzez tę reformę chcemy mieć przewidywalny system, który będzie zachęcał do innowacji. Podwyższenie ceny CO2 jest niezbędne" - wtórowała jej minister środowiska Luksemburga Carole Dieschbourg. Przyjęcie mandatu negocjacyjnego przez państwa członkowskie i Parlament Europejski spodziewane jest w drugiej połowie roku. Po tym zacznie się dopracowywanie konkretnych przepisów. Z Luksemburga Krzysztof Strzępka