Licealiści byli w Liberii wolontariuszami na obozie dla dzieci z najbiedniejszych rodzin. Dwa dni po ich wylocie obóz zamknięto z obawy przed zabójczym wirusem ebola. "Boże pomóż nam" - wpis o takiej treści zamieścił na Facebooku jeden z uczestników. Od czasu powrotu do Polski, czyli od 3 sierpnia nie zauważono u nich żadnych objawów wskazujących na obecność wirusa. Problem polega jednak na tym, że żaden z nich nie został przebadany. Zalecono im za to obserwację. - Osoby, które wróciły z tego regionu, powinny bacznie obserwować siebie i swoich bliskich. Jeśli wystąpią objawy zgłosić się do najbliższego oddziału Sanepidu, albo do najbliższego szpitala zakaźnego - informuje w rozmowie z "Panoramą" dr Katarzyna Pancer z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. "Wszyscy uczestnicy mieli świadomość zagrożenia" Ryzyko wystąpienia u któregoś z uczestników wyjazdu eksperci oceniają jako niewielkie. Wiadomo też, że nie kontaktowali się bezpośrednio z chorymi. Organizator wyjazdu salezjanin ks. Jerzy Babiak twierdzi, że wszyscy uczestnicy mieli świadomość zagrożenia. - Decyzje podejmowaliśmy wspólnie. Nikt nie był przymuszony. Jedna osoba się wycofała - mówił kapłan w TVP Info. Zaznaczył, że młodzież została odpowiednio przeszkolona i zachowano wszelkie środki ostrożności. - Wiedzieli, co należy zrobić, żeby się nie zarazić. Z najnowszych danych WHO wynika, że śmiercionośny wirus Ebola zabił już w Afryce Zachodniej 1013 osób. Dziś w madryckim szpitalu zmarł hiszpański misjonarz, który był leczony eksperymentalnym serum ZMapp.