Wybrane fragmenty pochodzą z książki Pawła Zuchniewicza "Papież z Polski. Nasz święty". Wydawnictwo Znak, Kraków 2011. * * * 8 czerwca 1999, Wigry - O, jest "szeryf ", dobrze! - Papież powitał biskupa Jana Chrapka, który stanął na progu jego pokoju w pokamedulskim klasztorze nad jeziorem Wigry. Dochodziła dziesiąta wieczorem i biskup Jan zachodził w głowę, czego też Jan Paweł II mógł chcieć od niego o tak późnej porze. Był to już czwarty dzień jego pielgrzymki do Polski, która tym razem zaczynała się na północy: z Gdańska przez Pelplin, Licheń, Bydgoszcz i Toruń przybyli na Mazury. Następny dzień miał być przeznaczony na odpoczynek. - Udało nam się w Ełku, co? - zagaił Papież. - Burza jakby czekała na koniec mszy - stwierdził Chrapek. Sam był zdziwiony gwałtowną zmianą pogody. Po zakończeniu uroczystości nad miastem rozszalała się straszna ulewa połączona z gradobiciem. Ulice zamieniły się w rwące strumienie. - Wiesz, pomyślałem, że przydałby się jeszcze jakiś akcent podsumowujący homilię - powiedział Papież. - Tyle mówiłem o ubóstwie i biedzie, a teraz chciałbym odwiedzić jakiegoś niemalowanego rolnika, jakąś rolniczą rodzinę. Może byś taką znalazł? Pod biskupem nogi ugięły się z wrażenia. Znaleźć rodzinę? Teraz? Skąd on ją wytrzaśnie? Nie podzielił się jednak tymi myślami. Żegnając się z Janem Pawłem II, był już pogodzony z faktem, że czeka go pracowita noc. Udał się do pobliskiej parafii. U proboszcza paliło się jeszcze światło. Wyłuszczył problem, modyfikując nieco papieską prośbę: - Zaproponuj trzy prawdziwe rolnicze rodziny. Trzy! Biskupowi zrobiło się żal na widok przerażonej twarzy rozmówcy. Poczekał chwilę, aby dać mu się oswoić z tą myślą. - Hm... - mruknął ksiądz po chwili zastanowienia. - Jedna rodzina mieszka pięć kilometrów stąd. Można dojechać asfaltową droga - dodał zachęcającym tonem. - Druga mieszka trzy kilometry dalej. Trzecia... Do Milewskich jest najdalej - czternaście kilometrów - i w dodatku tam nie ma asfaltu. - Pięć kilometrów, powiadasz. To dobrze, zajrzymy do nich rano i Papież będzie miał więcej czasu na odpoczynek. Co to za ludzie? Rolnicy? - No, nie do końca. Pracują też w innych miejscach. Właściwie... - zawahał się - taka jedyna niemalowana rodzina rolników, jak to ksiądz biskup powiedział, to Milewscy. Ci, co mieszkają najdalej. - Jak się nazywa ta miejscowość? - Leszczewo. - Wrócę niedługo. Poszedł do klasztoru uzgodnić sprawę niespodziewanej wizyty z księdzem Tuccim i agentami BOR-u. Około pierwszej w nocy zapukał do proboszcza powtórnie. Na twarzy księdza nie mógł się doszukać śladów zadowolenia. - Pojedź do nich o szóstej rano, pewnie już nie będą spali, skoro to rolnicy, i powiedz, że przyjadą kardynałowie i biskupi z Watykanu. Kawalkada mknęła pustą drogą na wschód, by po kilku kilometrach skręcić na północ i zawrócić na zachód, zostawiając północy kraniec jeziora Wigry po lewej stronie. Samochód biskupa Jana pojechał nieco szybciej. Zatrzymali się przed podwórzem. - Wie pan, kto do pana przyjeżdża w odwiedziny? - zapytał biskup odświętnie ubranego gospodarza. - Wiem, jacyś kardynałowie - odparł niezbyt zachwycony. - Chcieliśmy wyjść na trasę, pozdrowić Ojca Świętego, a tu trza czekać. - Panie, do pana przyjeżdża Ojciec Święty! Milewski zerwał się z miejsca. Podbiegł do otwartych drzwi. - Bożenka, Bożenka, czegoś takiego nie było, Ojciec Święty do nas przyjeżdża! Cała rodzina wybiegła z domu, gdy kolejne samochody zatrzymywały się przy drodze. Wśród nich ten biały z Papieżem. Stanisław Milewski jak zahipnotyzowany patrzył na drzwi, które odsunął ktoś z papieskiej asysty. Zobaczył rękę, a w niej różaniec. Trwało to kilka sekund. Po chwili Jan Paweł II wyszedł z pojazdu. Po kolei schylali się do pierścienia Rybaka. - Ojcze Święty, proszę uważać, próg jest wysoki - ostrzegł Stanisław. Papież wszedł do izby. Bożena podsunęła krzesło. Usiadł naprzeciw obrazu Jezusa Frasobliwego. Pokój zaroił się od fotoreporterów i operatorów kamer. Jan Paweł II nie zwracał na nich uwagi. Wziął na kolana jedno z dzieci. - Jak wam się tu żyje? - zapytał. - Nie skarżymy się, Ojcze Święty. Ziemia trudna, glina, kamienie i żwir, ale odłogiem nie leży. Ciągnik mam, ważniejsza jednak cierpliwość. Jak deszcz spadnie, traktorem się nie wjedzie, trzeba poczekać kilka dni, aż wsiąknie. Jak przyjdzie słońce, upał, susza, zaschnie, znów się nie wjedzie. Praca rolnika od szczęścia zależy. I jak Pan Bóg pozwoli. Myśmy mieli z sąsiadem ziemniaki o miedzę. Myśmy wcześniej posadzili i były słabsze. A on jakoś później, bo starszy człowiek, i eleganckie ziemniaczki. Ziemia ta sama, bo o miedzę, tylko nieraz człowiek nie trafi w porę. Tak samo ze zbożem, ziarenko nieraz leży dłużej w ziemi. Ktoś później kilka dni posieje, popada deszczyk i na równi wschodzi. - Jak wyobrażacie sobie przyszłość? - Wielkich ambicji nie mamy, tylko aby dzieci wychować na dobrych ludzi. A teraz takie szczęście nas spotkało, Ojciec Święty u nas, całe pokolenia dwa tysiące lat czekały na taką radość. - No właśnie - w głosie Jana Pawła II zabrzmiała zaduma. Po wczorajszej mszy w Ełku nie opuszczała go myśl, że czegoś w tej pielgrzymce brakuje. Betlejem. Za pół roku otworzy Drzwi Święte w bazylice watykańskiej, rozpoczynając Wielki Jubileusz dwóch tysięcy lat od narodzenia Jezusa. Świat zwróci swe oczy na Rzym, czy jednak dostrzeże, że Pan przyszedł na świat w ubogiej stajence? Wstał i przytulił główkę stojącego obok czterolatka. W pobliżu pojawił się niezawodny Angelo Gugel z garścią różańców. Jan Paweł II rozdał je wszystkim i pobłogosławił na pożegnanie. - Módlcie się za papieża - poprosił. - Robimy to od dawna, Ojcze Święty - powiedziała gospodyni. - Mamy tu kapliczkę Matki Bożej, Stach ją zrobił, solidna jest, z kamieni. Tych u nas nie brakuje. - Może nas nie będzie, tego domu nie będzie, a kapliczka zostanie - dodał Stanisław. Papież uśmiechnął się. Poszedł w stronę drzwi. Próg rzeczywiście był wysoki, ale jakoś z pomocą laski go pokonał. 12 czerwca 1999, Warszawa - Pan z wami... - biskup Chrapek rozłożył ręce i w tym momencie zobaczył członka ochrony watykańskiej, który dawał mu znak, aby wyszedł na zewnątrz. Sprawa musiała być poważna, więc przerwał liturgię i wyszedł. - Ojciec Święty miał wypadek - powiedział Włoch. Biskup Chrapek, razem z częścią papieskiej asysty mieszkał w gmachu Sekretariatu Episkopatu. Papież nocował w nuncjaturze. - Co się stało? - Poślizgnął się w łazience. Rozciął sobie czoło. Chrapek zerknął na zegarek. Oficer BOR-u, z którym normalnie jeździł, miał przyjechać dopiero za pół godziny. Zdjął jednak szaty i zjechał windą na dół. Ku jego zaskoczeniu oficer już czekał. - Skąd pan tutaj tak wcześnie? - zapytał biskup. - Nie mogłem spać. W nuncjaturze trwały narady, co robić. Papież rzeczywiście się skaleczył, jednak po założeniu opatrunku nie wyglądało to już tak groźnie jak wówczas, gdy po jego czole ściekała krew. - Zawiadamiamy prasę? - zapytał Chrapek kardynała Angela Sodano, watykańskiego sekretarza stanu. - Powiedzmy, jak było - powiedział kardynał. - Ojciec Święty poślizgnął się w łazience, uderzył się i skaleczył. - Jest w stanie jechać do Sandomierza? Był w stanie. Około dziesiątej helikopter wylądował w miejscowości Wielowieś. Jan Paweł zmierzał do papamobile, gdy biskup Jan do niego podszedł. - Ojcze Święty, dzwonili z miejsca celebry. Przy ołtarzu jest strasznie gorąco, około czterdziestu stopni. Może Ojciec Święty nie będzie odprawiał mszy, tylko na siedząco wygłosi homilię? Papież spojrzał na niego przenikliwie. Plaster na czole bielał w słońcu. - Czy ty jesteś papieżem, czy ja? - zapytał - Ja przyjechałem po to, by służyć.