Wysłannicy - jak podają koła w Islamabadzie - przekazali przywódcy Talibanu Omarowi posłanie od rządu Pakistanu w tej sprawie. Oficjalnie misja miała "prywatny" charakter - nieoficjalnie natomiast w Islamabadzie mówi się, iż jej wyjazd został zaaprobowany przez samego prezydenta kraju, generała Perveza Musharrafa. Informacje te potwierdzać może fakt, że duchowni i współpracownicy wywiadu polecili do Kandaharu rządowym samolotem a towarzyszył im m.in. ambasador Pakistanu w Kabulu, odwołany zresztą kilka dni wcześniej do Islamabadu. Amerykański sekretarz stanu Colin Powell potwierdził wczoraj, że Stany Zjednoczone nie zamierzają negocjować z afgańskimi talibami w sprawie wydania im terrorysty Osamy bin Ladena. - Nasze stanowisko jest jasne. Nie ma o czym negocjować - powiedział Powell dziennikarzom po spotkaniu z szefem dyplomacji tureckiej Ismailem Cemem. Sekretarz stanu powiedział, że warunki postawione w ubiegły czwartek przez prezydenta George'a W.Busha nadal obowiązują. Przewidują one wydanie bin Ladena i jego głównych przybocznych, likwidację w Afganistanie jego siatki Al Qaeda, zniszczenie jego baz i dopuszczenie do nich Amerykanów, aby mogli przekonać się, że istotnie zostały zniszczone. Powell powiedział, że dwukrotnie - w środę wieczorem i wczoraj rano - rozmawiał z pastorem Jesse Jacksonem, którego talibowie akceptują jako ewentualnego mediatora, i poinformował go, że Waszyngton nie zamierza negocjować. Jacksona, lidera ruchu praw obywatelskich w Stanach Zjednoczonych, Talibowie zaprosili na negocjacje do Afganistanu. Ten, jeszcze nie podjął decyzji, a przynajmniej oficjalnie tego nie ogłosił. Jackson ma za sobą udane misje, podczas których udało mu się wydostać jeńców z Kuby, Syrii, Iraku czy ostatnio z Jugosławii. Biały Dom nie tai niechęci do pomysłu spotkania Jacksona z Talibami - według Waszyngtonu może to zaszkodzić mozolnie budowanej koalicji. O wyjazd i mediację proszą jednak Jacksona rodziny ośmiu osób pracujących w organizacjach humanitarnych na terenie Afganistanu, które zostały uwięzione przez Talibów pod pretekstem szerzenia chrześcijaństwa. Tymczasem prezydent Pakistanu Pervez Musharaff twierdzi, że obecna sytuacja to największy kryzys od 1971 roku, kiedy wojna z Indiami doprowadziła do utraty przez jego kraj części wschodniego terytorium - terytorium, które obecnie jest Bangladeszem. Pakistan jest rozdarty między chęcią powrotu do łask Zachodu i tym samym korzystania z jego pomocy finansowej, a wewnętrznymi naciskami ze strony islamistów. Pełna współpraca ze Stanami Zjednoczonymi w walce z terroryzmem deklarowana przez Musharrafa jeszcze dwa tygodnie temu wydaje się coraz bardziej kurczyć. Tym bardziej, że niemal codziennie w pakistańskich miastach dochodzi do demonstracji popierających afgańskich Talibów i ukrywanego przez nich Osamy bin Ladena. To protesty przeciwko ewentualnym amerykańskim atakom odwetowym. Dla równowagi władze zorganizowały wczoraj, z okazji Dnia Solidarności Narodowej, prorządowe wiece. Jednak wszystko wskazuje na to, że islamiści mają przewagę. Najbardziej napięta sytuacja panuje w położonym na północy kraju Peszawarze. W tym położonym niedaleko granicy pakistańsko-afgańskiej mieście partie islamskie zapowiadają kolejne demonstracje antyamerykańskie. Na ulicach miasta bohaterem jest poszukiwany numer 1 na świecie - Osama bin Laden. Koszulki z jego imieniem, mapą Afganistanu i karabinem można kupić dosłownie wszędzie. Pakistan obecnie jest jedynym państwem uznającym reżim Talibów. Tymczasem pojawiają się informacje, że główny podejrzany o przygotowanie tragicznego zamachu na USA z 11.09 planuje przygotowuje kolejne ataki terrorystyczne. Wywiady amerykański i brytyjski, które dotarły do tych informacji nie podają żadnych szczegółów, lae służby specjalne postawione są w stan podwyższonej gotowości. Źródła w administracji USA ujawniły, że amerykańskie i brytyjskie siły specjalne przeprowadziły kilka dni temu pierwsze operacje w Afganistanie, ale nie zdołały schwytać bin Ladena, bo miały za mało informacji o miejscu jego pobytu. Taką wiadomość podała wieczorem telewizja CNN, a rano podobną informację przyniósł dziennik "USA Today". W Waszyngtonie prezydent George W. Bush, który pragnie włączyć do swej koalicji antyterrorystycznej możliwie najwięcej krajów muzułmańskich, rozmawiał z królem Jordanii Abdullahem. Gość jordański był pierwszym szefem państwa islamskiego odwiedzającym Biały Dom od czasu ataków 11 września. Bush dał do zrozumienia, że większa operacja wojskowa w Afganistanie może nie nastąpić w najbliższym czasie. Przed rozmową z Abdullahem ponowił też żądanie, by Taliban wydał bin Ladena i zamknął jego bazy w Afganistanie. Kolejny raz podkreślił, że USA nie zamierzają negocjować z talibami. "Słyszeli, co powiedziałem, i teraz mogą działać" - oświadczył.