Liczba ofiar śmiertelnych wycieku toksycznego gazu podwoiła się w ciągu dwóch dni od zdarzenia. Mieszkańcy uważają, że władze zignorowały wyciek i nie skierowały od razu statku w inne miejsce. Pierwsi mieszkańcy dzielnic portowych zaczęli zgłaszać się do szpitali w niedzielę, skarżąc się na problemy z oddychaniem i łzawienie oczu, a także drapanie w gardle i pieczenie w nosie. Sytuacja uspokoiła się na krótko w poniedziałek, lecz pacjenci zaczęli znów przybywać do szpitali we wtorek. Tylko w nocy z wtorku na środę w placówkach służby zdrowia znalazło się ok. 90 osób z oznakami zatrucia. Łącznie w szpitalach Karaczi przebadano 400 osób. Mieszkańcy protestują Kilkuset mieszkańców dzielnicy Keamari w ramach protestu wyszło na ulice i zablokowało ruch uliczny. "Rząd w telewizji obiecał nam ewakuację, ale nikt nas jeszcze nie odwiedził" - powiedział pakistańskiemu dziennikowi "Dawn" Jamal Khan, mieszkaniec kolonii kolejowej. "Co za bałagan. Powinniśmy się wstydzić, że w tych czasach nie możemy znaleźć dokładnej przyczyny zatrucia gazem. Czy oni celowo ukrywają prawdę?" - pytał. Pozostaje wiele niewiadomych Władze wciąż nie wiedzą, jakim gazem zatruli się mieszkańcy, ani nie znają dokładnego miejsca wycieku. Naukowcy z Uniwersytetu w Karaczi podejrzewają tzw. pył sojowy, uwalniany ze statku przewożącego amerykańską soję. Jednak prywatne laboratorium badające sprawę nie udzieliło dotąd jednoznacznej odpowiedzi. "Badanie powietrza przeprowadzone przez prywatne laboratorium wykazało wysokie zanieczyszczenie powietrza, ale ilość dwóch szkodliwych gazów (siarkowodoru i tlenku azotu) nie przekroczyła poziomu, który byłby groźny dla życia ludzkiego" - powiedziała anonimowa osoba znająca wyniki badań, na którą powołuje się dziennik "Dawn". Władze miasta zamknęły okoliczne szkoły i skierowały statek do pobliskiego portu Kasima. Paweł Skawiński