Generał Athar Abbas powiedział, że siły rządowe w pełni już kontrolują Mingorę, choć walczą z punktami oporu na przedmieściach. Agencja Associated Press podkreśla, że tocząca się ofensywa postrzegana jest przez Waszyngton i Zachód jako test dla rządu w Islamabadzie, mający sprawdzić jego zdolność do poskromienia ekstremistów. Jeśli jednak Pakistańczycy uznają, że rząd nie radzi sobie z wywołaną przez ofensywę falą uchodźców, lub gdy okaże się, że kosztowała ona życie wielu cywilów, to poparcie dla niej w kraju, obecnie dość powszechne, spadnie - prognozuje AP. Już wcześniej informowano, że większość z ok. 300 tys. mieszkańców Mingory opuściła miasto. Dołączyli oni do około 2,4 miliona cywilów, którzy uciekli z rejonów walk. Armia twierdzi, że ofiary cywilne są minimalne, jednak prawdziwej skali ofiar i zniszczeń nie można zweryfikować. Talibowie zagrozili zamachami samobójczymi w odpowiedzi na postępy wojsk rządowych. Przyznali się do zorganizowania środowego zamachu w Lahaur, w którym zginęło około 30 ludzi. Analitycy ocenili ten atak jako możliwą oznakę, że ekstremiści rozszerzają zasięg swych działań poza tradycyjne pogranicze z Afganistanem w pobliże granicy z Indiami. Premier Yousaf Raza Gillani bronił w sobotę decyzji o podjęciu ofensywy, przekonując, że zagrożone było "samo istnienie Pakistanu". Podkreślał, że talibowie wysunęli się ze swojej bazy w dolinie Swat, zagrażając sąsiedniemu okręgowi Buner, odległemu tylko o sto kilometrów od stolicy kraju - Islamabadu.