Mer Toronto David Miller zapowiada kolejnych dwadzieścia samooczyszczających się, dostępnych dla osób na wózkach i płatnych toalet publicznych. Nic dziwnego w tym, że wiadomość zasłużyła sobie na wysokie miejsce w informacjach dnia, bo toalety publiczne w Toronto nie są łatwo dostępne. Dziennik "Metro" tytułował artykuł "Spuść wodę z dumą". Turyści i mieszkańcy Toronto muszą liczyć w razie potrzeby głównie na centra handlowe. Ale choć udogodnienia tam są bezpłatne, to jednak centra nie stoją przy każdej ulicy. Są oczywiście toalety w rozmaitych kafejkach, ale tylko dla klientów, szczególnie w miejscach turystycznych. Dostępu do nich broni na przykład zamek magnetyczny, który musi zostać odblokowany przez personel. Czasami trzeba wziąć przy kontuarze klucz, dzięki czemu obsługa dobrze wie, czy z miejsca ustronnego korzysta klient, czy też intruz. Oczywiście toalety można znaleźć na niektóry stacjach metra, a odpowiednie oznaczenia znajdują się na planie podziemnej kolejki. Jednak te publiczne bezpłatne przybytki nie należą do komfortowych. Nowe, wyprodukowane w Niemczech toalety publiczne będą płatne, bo władze Toronto dokładnie przeanalizowały choćby doświadczenia Seattle w USA. Tamtejsze "toitoi" zlikwidowano dwa lata temu, bo ze względu na bezpłatny dostęp stały się one siedliskiem narkomanów i prostytutek. Teraz, jak podawała telewizja CBC, można kupić je na eBay - tylko 90 tys. dolarów sztuka. W Toronto dodatkowym zabezpieczeniem przed niepożądanymi klientami i ratunkiem w razie ewentualnego zasłabnięcia jest ograniczenie czasowe w korzystaniu z ustronnego miejsca do 20 minut. Prasa kanadyjska nieco sobie pokpiwała z uroczystego otwarcia toalety, z muzyki sączącej się z głośników i damskiego głosu przedstawiającego instrukcję użycia. Z drugiej jednak strony felietoniści zwracali uwagę na stronę praktyczną - po pierwsze jest to ułatwienie życia turystom. Po drugie - społeczeństwo się starzeje i dostępność toalet publicznych to istotna sprawa dla mieszkańców miast - przypominał dziennik "The Globe and Mail".