Materiał pierwotnie opublikowany w wydaniu internetowym dwumiesięcznika Nowa Europa Wschodnia Do 2014 roku ogólnolitewskie partie chętnie kokietowały wywodzących się z mniejszości rosyjskiej wyborców. W gestach wobec rosyjskojęzycznego czy promoskiewskiego elektoratu przodowały partie lewicowe (socjaldemokraci) i populistyczne (Partia Pracy Viktora Uspaskicha czy Porządek i Sprawiedliwość byłego prezydenta Rolandasa Paksasa), choć o chęci pełnienia roli pośrednika między Rosją a UE mówiła na początku swej pierwszej kadencji na stanowisku prezydenta nawet Dalia Grybauskaitė. Po aneksji Krymu retoryka litewskich polityków nagle się zmieniła. "Rosyjski agent" Jedynym politykiem, który nie bał się oskarżeń o prokremlowskość, był lider Akcji Wyborczej Polaków na Litwie (AWPL) Waldemar Tomaszewski. Pojawił się 9 maja 2014 roku na Cmentarzu Antokolskim w towarzystwie rosyjskich dyplomatów i weteranów ze wstążką św. Jerzego, która stała się kilka miesięcy wcześniej nieoficjalnym symbolem prorosyjskich separatystów na Ukrainie. Dzięki tej manifestacji lider polskiej partii z jednej strony zyskał wśród litewskich dziennikarzy, politologów i polityków miano "rosyjskiego agenta", ale z drugiej - sympatię sporej części rosyjskojęzycznej ludności Litwy. Umocnił swoją pozycję nie tylko "obrońcy" Polaków, ale też wszystkich mniejszości narodowych. Uwzględniając fakt, że mniejszości na Litwie stanowią blisko 15 procent ogółu mieszkańców, a na samych Polaków i Rosjan przypada prawie 13 procent, nie było to takie trudne. Opadające emocje W skomplikowanej sytuacji geopolitycznej, w której znalazła się na przestrzeni ostatnich lat Litwa, poczyniła ona kilka kroków na rzecz wzmocnienia swojej obronności: przywrócono pobór do wojska, znacznie zwiększono środki przeznaczane na sektor obronny, a od 2017 roku w krajach bałtyckich (w tym na Litwie) i Polsce rozlokowane są bataliony NATO. Gdy jednak emocje zaczęły opadać, do litewskich polityków ponownie dotarło, że ignorowanie prorosyjskiego elektoratu (rekrutującego się nie tylko spośród Rosjan czy innych mniejszości, ale również z samych Litwinów) jest błędem zmniejszającym ich szanse wyborcze. Pod koniec grudnia ubiegłego roku prezydent Dalia Grybauskaitė, która na Litwie pozostaje wciąż politykiem "numer 1" i de facto kieruje polityką zagraniczną, wypowiedziała się o relacjach z Rosją: "Stanowisko Litwy jest konsekwentne i pryncypialne. Dążymy do wzajemnych i równowartościowych stosunków ze wszystkimi sąsiadami. Gdy Rosja zmieni swoją agresywną politykę względem innych krajów, zrzeknie się okupowanych terytoriów i zaprzestanie łamania prawa międzynarodowego oraz nie będzie się wtrącała w proces wyborczy innych krajów, to wówczas jesteśmy gotowi do bardziej ścisłej współpracy". Słowa Grybauskaitė zostały zinterpretowane przez premiera Sauliusa Skvernelisa (jest jednym z najpoważniejszych kandydatów do objęcie stanowiska prezydenta w 2019 roku) jako przyzwolenie na wznowienie kontaktów z Rosją. Warto przypomnieć, że od 2014 roku Litwa nie miała żadnych oficjalnych kontaktów i spotkań z rosyjskimi władzami - w odróżnieniu na przykład od Łotwy, Estonii czy Polski, które kontakty takie zachowały się na szczeblu ministerialnym. Nie mówiąc już o krajach zachodnich, gdzie w tym czasie odbywały się spotkania na najwyższym szczeblu. Na początku stycznia 2018 roku Skvernelis oświadczył, że jego poglądy na relacje z Rosją są tożsame z poglądami prezydent i dlatego warto odnowić kontakty z rosyjskimi kolegami na szczeblu ministerialnym. Premier dodał, że ich ponowne nawiązanie nie oznacza zmiany litewskiego stanowiska w kwestii Krymu czy wojny na Ukrainie - pozwoliłyby one rozwiązać mniejsze sprawy dotyczące na przykład problemów przewoźników, handlu czy poprawienia sytuacji litewskich szkółek niedzielnych w obwodzie kaliningradzkim. Szybko okazało się, że interpretacja Skvernelisa była błędna i już następnego dnia otrzymał on od Grybauskaitė reprymendę. Głowa litewskiego państwa powiedziała: "Dwustronne kontakty na najwyższym szczeblu mogą być utrzymywane tylko z krajami demonstrującymi przyjazne stosunki. Rosja pod tym względem łamie normy prawa międzynarodowego, prowadzi agresywną politykę wojenną, informacyjną i cybernetyczną pod adresem sąsiednich państw. Naiwnością jest sądzenie, że ekonomiczne relacje z tym krajem są pozbawione polityki. Rosja zawsze wykorzystywała energetykę, handel, jako instrumenty politycznego nacisku. Nasze doświadczenia tylko to potwierdzają". Minister spraw zagranicznych Linas Linkevičius również nie poparł swojego szefa. Oświadczył, że "obecnie nie ma żadnych przesłanek do wznowienia kontaktów politycznych na wyższym szczeblu". Zresztą - w kuluarach od dawna mówi się, że Linkevičius jest w większym stopniu ministrem prezydent niż premiera. Relacje za wszelką cenę? Obywatele Litwy częściej podzielają jednak stanowisko szefa rządu. Z przeprowadzonych przez spółkę RAIT na zlecenie agencji informacyjnej BNS w dniach 13-29 stycznia badań wynika, że 52 procentmieszkańców Litwy popiera wznowienie kontaktów z Rosją, 26 procent jest przeciwko, a 22 procent nie ma zdania. Oczywiście, badania nie świadczą o silnej prorosyjskości Litwinów; dają jednak miejscowym politykom szersze pole manewru podczas przyszłorocznych wyborów samorządowych, prezydenckich i podczas wyborów parlamentarnych 2020 roku. W krótkich odstępach czasu pojawiły się kolejne sondaże: w ten lub inny sposób zahaczające o relacje z Rosją. W badaniach Vilmorus na zlecenie litewskiego MSZ 65 procent badanych twierdzi, że Rosja stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa Litwy. Na drugim miejscu (18 procent) znalazła się Białoruś. Co ciekawe, krajem, z którym zdaniem respondentów współpraca powinna być intensyfikowana, jest Polska (62 procent); wyprzedziła ona w ten sposób tradycyjnych sojuszników Litwy w regionie - Łotwę (58 procent) i Estonię (52 procent). Z badań spółki Norstat LT wynika, że spośród światowych liderów Litwini nie ufają ani Władimirowi Putinowi (69 procent), ani Donaldowi Trumpowi (66 procent). Zaufaniem cieszy się tylko szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker (wierzy mu 32 procent Litwinów). Na początku lutego ukazały się z kolei wyniki badań przeprowadzonych przez Vilmorus na zamówienie Związku Ojczyzny-Litewskich Chrześcijańskich Demokratów (konserwatyści). Litwini usłyszeli pytanie: "Czy nasz kraj powinien zacieśniać relacje z Rosją, nawet gdyby to zagrażało bezpieczeństwu Litwy?". Elektorat konserwatystów (61,7 procent) i liberałów (56,1 procent) odpowiedział, że nie. Natomiast wśród wyborców partii lewicowych i populistycznych znalazło się sporo chętnych do współpracy z Rosją za wszelką cenę. Przykładowo wśród elektoratu Partii Pracy 60,7 procent wypowiada się za zacieśnieniem współpracy, wśród socjaldemokratów - 54,8 procent, a wśród wyborców Związku Chłopów i Zielonych - 42,6 procent. Największymi orędownikami porozumienia z Rosją okazali się wyborcy AWPL-ZChR. 72,7 procent zwolenników polskiej partii opowiedziało się za normalizacją stosunków, nawet gdyby na tym straciło bezpieczeństwo Litwy. Sąsiadów wybiera Bóg Jeszcze wcześniej "rosyjską kartę" zaczął rozgrywać były prezydent Litwy Rolandas Paksas (usunięty z urzędu w drodze impeachmentu, a obecnie oskarżony o korupcję), który chętnie udzielał wywiadów rosyjskim propagandowym portalom powiązanym z kremlowską administracją. "Zawsze stałem na stanowisku, że Litwa powinna budować mosty współpracy z krajami sąsiednimi i ma być ich zaufanym partnerem. Z drugiej strony dobre stosunki sąsiedzkie nie zależą tylko od jednego kraju. Musimy wspólnie tworzyć nie nowe ogniska niebezpieczeństwa, musimy starać się zrobić ten świat bardziej bezpiecznym i pokojowym" - powiedział w sierpniu ubiegłego roku w wywiadzie dla propagandowego Rubaltic.ru. W listopadowym wywiadzie dla Sputnik Lietuva (który jest częścią kremlowskiej medialnej machiny propagandowej Sputnik) Paksas oświadczył z kolei dziennikarzowi, że nie sądzi "iż rozmawia z samym Kremlem". Podkreślił: "Siłą regionu, który reprezentuję, jest położenie geograficzne. Dlatego musimy współpracować z Moskwą, Waszyngtonem, Berlinem i Mińskiem. Wszystkie nasze narody muszą przyjaźnić się ze sobą". Paksas oświadczył ponadto, że nadal utrzymuje przyjacielskie kontakty w Rosji. "Żonę możesz wybrać, ale sąsiadów wybiera Bóg" - skwitował były prezydent, a siebie samego porównał do Winstona Churchila, który w czasie II wojny światowej mimo swego antykomunizmu potrafił porozumieć się ze Stalinem. Wszystko wskazuje na to, że mieszkańców Litwy (mimo że nadal czują nieufność wobec największego sąsiada) powoli zaczyna nużyć militarystyczna retoryka, którą byli karmieni przez ostatnich kilka lat. W najbliższym czasie partie lewicowe i populistyczne będą najpewniej starały się ponownie zagospodarować elektorat prorosyjski. Prawa strona litewskiej sceny politycznej będzie stawiała z kolei na antyrosyjską retorykę. Niewykluczone, że wesprze ją kończąca drugą kadencję Dalia Grybauskaite. W obecnej sytuacji geopolitycznej raczej nie ma ona większych szans na prestiżową posadę międzynarodową, więc zapewne będzie chciała powalczyć o fotel premiera w roku 2020. Antoni Radczenko z Wilna Materiał pierwotnie opublikowany w wydaniu internetowym dwumiesięcznika Nowa Europa Wschodnia