Po zniknięciu Umara Faruka Abdulmutallaba i zerwaniu kontaktów jego ojciec, znany nigeryjski bankier, zdecydował się dwa miesiące temu zawiadomić nigeryjskie agencje bezpieczeństwa. Następnie zwrócił się do zagranicznych służb o "pomoc w odnalezieniu syna i przywiezieniu go do domu". "Właśnie gdy oczekiwaliśmy na wyniki ich (służb) dochodzenia, dotarła do nas szokująca wiadomość ostatnich dni" - głosi oświadczenie rodziny niedoszłego zamachowca. W komunikacie nie ma informacji, gdzie przebywał Abdulmutallab. Tymczasem w artykule o 23-letnim zamachowcu, który ukazał się w poniedziałkowym wydaniu nigeryjskiej gazety "Daily Trust", napisano, że na początku tego roku Abdulmutallab wyjechał na studia magisterskie do Dubaju. Dwa miesiące temu udał się jednak do Jemenu, mówiąc, że chce poprawić swój arabski. Już w czasie pobytu w Jemenie miał skontaktować się z rodziną i oświadczyć, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego - poinformowała gazeta. Wtedy właśnie jego ojciec powiadomił amerykańską ambasadę w Abudży, że syn może stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa. Według "Daily Trust" rodzina nie wiedziała, że Abdulmutallab w piątek udał się do Lagos, skąd odleciał do Amsterdamu, a następnie do Detroit. Cytowani w gazecie znajomi Nigeryjczyka opisują go jako samotnika mającego bardzo niewielu przyjaciół. Mężczyzna wypowiadał się na tematy religijne, m.in. o konieczności noszenia islamskich okryć przez kobiety i obowiązku poszczenia w czasie ramadanu. Inny ze znajomych, który studiował z Abdulmutallabem w Londynie, relacjonował, że odmawiał podawania kobietom ręki na powitanie, a gdy jego przyjaciele zatrzymywali się na ulicy, by porozmawiać z kobietami, odsuwał się. Pieniądze wysyłane mu przez zamożnego ojca wydawał praktycznie tylko na książki o tematyce religijnej, a resztę zwracał rodzinie. Młody mężczyzna nie poruszał tematów politycznych, dlatego nic nie wskazywało, że mógłby dopuścić się aktu terroru - pisze "Daily Trust", cytując opinie jego znajomych.