Na Florydzie za tydzień odbędą się kolejne prawybory, które mogą zadecydować, kto zostanie liderem rywalizacji Republikanów (GOP) o nominację. Uchodzący do niedawna za pewnego faworyta i popierany przez partyjny establishment Romney ostatnio niemal zrównał się w krajowych sondażach z Gingrichem, który pokonał go w sobotnich prawyborach w Karolinie Południowej. W czasie debaty w Tampa Romney przypomniał, że Gingrich w 1998 r. "musiał zrezygnować w niesławie" ze stanowiska przewodniczącego Izby Reprezentantów po zarzutach o wykroczenia przeciw etyce członka Kongresu. Nazwał go też "handlarzem wpływami politycznymi", co odnosiło się do okresu, kiedy Gingrich po odejściu z Kongresu udzielał konsultacji organizacjom i korporacjom za sowite honoraria. Wypomniał mu zwłaszcza pracę dla dotowanego przez państwo banku Freddie Mac, który wraz z bliźniaczą instytucją kredytową Fannie Mae udzielał pożyczek na domy osobom bez zdolności kredytowej. Było to zgodne z długoletnią polityką kolejnych administracji USA i Kongresu, ale decydująco przyczyniło się do kryzysu finansowego w 2008 r., który wpędził Amerykę i cały świat w recesję. - Mógł ich pan ostrzec, że nie mają racji i że trzeba temu położyć kres - powiedział Romney o konsultacjach dla Freddie Mac. - Zamiast tego pobierał pan od nich wynagrodzenie. Zarobił pan milion dolarów wtedy, gdy ludzie na Florydzie cierpieli - dodał. Gingrich odparł, że Romney "powiedział przynajmniej cztery rzeczy, które są fałszem" i wyraził żal, że jego rywal posuwa się do "brzydkich, osobistych" ataków. Nie wyjaśnił jednak dokładnie, na czym miałyby polegać przekłamania. Oświadczył, że "nie będzie tracić czasu na prostowanie wszystkiego" i ogłosił, że odpowiedzi na wszystkie zarzuty znajdą się następnego dnia na jego stronie internetowej. - Nigdy nie uprawiałem żadnego lobbingu - powiedział, komentując swoją współpracę z Freddie Mac i wyliczył swoje osiągnięcia legislacyjne z okresu, gdy był szefem Izby Reprezentantów. Gingrich był głównym architektem odzyskania przez GOP w 1994 r. większości w obu izbach Kongresu po 40 latach. Stał się wtedy bohaterem dla Republikanów. Z kolei Romney akcentował fakt, że nigdy nie był w Kongresie, instytucji niepopularnej obecnie wśród Amerykanów (tylko 16 procent uważa, że dobrze pełni swoją funkcję). Potwierdził też, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, że we wtorek udostępni opinii publicznej swoje zeznania podatkowe z ostatnich dwóch lat. Były gubernator odmawiał tego przez wiele miesięcy, co pozwoliło jego rywalom sugerować, że ma coś do ukrycia. Będąc multimilionerem, Romney płaci tylko 15-procentowe podatki, gdyż jego dochody pochodzą głównie z zysków kapitałowych - procentów od udanych inwestycji. W poniedziałkowej debacie brali również udział były senator Rick Santorum i kongresman z Teksasu Ron Paul. Santorum, któremu nie daje się większych szans na nominację, przekonywał, że tylko on ze wszystkich czterech kandydatów jest "prawdziwym konserwatystą". Przypomniał, że zarówno Romney, jak i Gingrich w swej karierze popierali inicjatywy legislacyjne zgodne z postulatami Demokratów. Romney tłumaczył, że jako gubernator Massachusetts miał tam demokratyczną większość w stanowym parlamencie. "Ale i tak starałem się forsować program konserwatywny" - powiedział. Paul wdał się w polemikę w sprawach międzynarodowych z pozostałymi trzema kandydatami, którzy podkreślali wolę prowadzenia twardej polityki w stosunkach z wrogami USA i potępiali politykę zagraniczną prezydenta Baracka Obamy jako zbyt ugodową. Kongresman krytykował politykę konfrontacji z Iranem i opowiadał się za rozmowami z Kubą i zniesieniem sankcji na reżim w Hawanie. Zdaniem komentatorów, stanowisko Paula w tych kwestiach, jak i jego wezwania do wycofania wojsk USA z zapalnych regionów na świecie uniemożliwiają mu zdobycie poparcia większości Republikanów.