Alicja Kapuścińska powiedziała, że jej mąż na wiadomość o tym, że jest na liście współpracowników SB wzruszał ramionami i mówił, że umieszczano na niej jako potencjalnych informatorów wszystkich dziennikarzy wyjeżdżających za granicę. - W moim głębokim przekonaniu Ryszard odpowiedziałby na stawiane obecnie zarzuty słowami: reagowanie na wszelkie tego rodzaju kalumnie byłoby poniżej mojej godności - podkreśliła Alicja Kapuścińska, odnosząc się do niedawnej publikacji "Newsweeka". Wdowa po pisarzu dodała, że gdy dowiedział się on, iż jest na tzw. liście Wildsteina, wzruszył ramionami. - Przyjął tę informację ze śmiechem. Powiedział: "Oczywiście, że my wszyscy, dziennikarze jeżdżący wtedy za granicę, jesteśmy na tej liście" - przypomniała. Opowiedziała, że przed każdym wyjazdem jej mąż był zapraszany na - jak to ujęła - półprywatną rozmowę z przedstawicielami SB, podczas której sugerowali oni, by przekazywał informacje dotyczące sytuacji politycznej odwiedzanego przez niego kraju. - Wszyscy korespondenci byli do tego zobowiązani. Musieli po powrocie zdawać relację - zauważyła Kapuścińska. Jak wynika z jej wypowiedzi, funkcjonariuszy SB szczególnie interesowały wiadomości z krajów Trzeciego Świata, gdzie ścierały się interesy Wschodu i Zachodu. - Mój mąż znalazł się na liście współpracowników jako jeden z wielu korespondentów zagranicznych. Gdy powiedziano mu, że jest na liście agentów, machał ręką, śmiał się, jego to wręcz rozbawiło - dodała.